|
Forum o Dumie i Uprzedzeniu www.dumaiuprzedzenie.fora.pl
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
JoannaS
5 tys. funtów rocznie
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z Falenicy
|
Wysłany: Pią 12:05, 18 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 43
Dzień na wycieczkę do Box Hill mieli niezwykle piękny, a wszystkie pozostałe okoliczności: organizacja, środki lokomocji i punktualność przyczyniały się do zapewnienia miłej rozrywki. Pan Weston kierował całością, dzieląc się pomiędzy Hartfield i probostwo; wszyscy stawili się w porę. Emma i Harriet jechały razem, panna Bates i jej siostrzenica z państwem Elton, panowie towarzyszyli konno. Pani Weston pozostała z panem Woodhouse'em. Nic nie powinno im było, zda się, brakować do szczęścia, gdy znaleźli się w Box Hill. Przebrnęli siedem mil w nadziei czekającej ich przyjemności, więc wszyscy dali głośny wyraz zachwytom, gdy dotarli na miejsce. Ogólny bilans tego dnia okazał się jednak ujemny: panowała jakaś ospałość, brak humoru, brak harmonii nie do przezwyciężenia. Towarzystwo dzieliło się zbytnio na grupy. Eltonowie przechadzali się razem, pan Knightley zajął się panną Bates i Jane, Frank Churchill Emmą i Harriet. Pan Weston na próżno usiłował zespolić kompanię. Zdawało się zrazu, że to podział przypadkowy, ale w rzeczywistości został on nadal bez zmiany. Państwo Elton nie okazywali wprawdzie żadnej niechęci, by połączyć się z resztą towarzystwa, i byli tak uprzejmi, jak tylko mogli, jednakże w ciągu dwóch godzin, które spędzono na wzgórzu, zdawała się istnieć między tamtymi dwoma grupkami jakaś linia podziału, zbyt wyraźna, aby miały ją przełamać piękne widoki, zimne przekąski czy też wysiłki pogodnego pana Westona.
Z początku Emma po prostu się nudziła. Nigdy jeszcze nie widziała, żeby Frank Churchill był taki milczący i otępiały. Nie powiedział ani słowa godnego uwagi, patrzył nie widząc, podziwiał nie rozumiejąc tego, co widzi, słuchał nie wiedząc, co Emma do niego mówi. Wobec tego, że był taki nudny, trudno się dziwić, że i Harriet była niezabawna, oboje wydawali się jej po prostu nieznośni.
Sytuacja poprawiła się – w mniemaniu Emmy nawet znacznie – gdy wszyscy zasiedli razem, Frank Churchill bowiem stał się rozmowny i wesół, oddając jej pierwszeństwo przed wszystkimi. Wyróżniał ją, w czym tylko i jak tylko mógł. Rzekłbyś, jedynym jego celem było ją zabawić, jej się przypodobać, Emma zaś, rada, że atmosfera się ożywiła, bynajmniej nie urażona, że ktoś jej pochlebia, była również wesoła i swobodna i tak go zachęcała, tak upoważniała do zachowywania się wobec niej z największą galanterią, jak to się zdarzało jedynie w pierwszym okresie ich znajomości; w jej pojęciu było to już teraz zupełnie bez znaczenia, lecz w oczach większości świadków stwarzało pozory czegoś, na co istnieje właściwie jedno tylko określenie, a mianowicie: „flirt”. Pan Frank Churchill i panna Woodhouse flirtowali na zabój. Samochcąc narażali się na taką opinię oraz na to, że znalazła ona wyraz w listach, które to listy zostały wysłane, pierwszy przez jedną panią do Maple Grove, drugi do Irlandii przez drugą. Emma była wesoła i lekkomyślna nie dlatego, żeby czuła się naprawdę szczęśliwa, lecz raczej dlatego, iż było jej mniej radośnie na duszy, niż się spodziewała. Śmiała się, gdyż czuła się zawiedziona, a chociaż wdzięczna była Frankowi za składane hołdy i uważała, że wszystkie jej się słusznie należą, czy wyrażają przyjaźń, czy podziw, czy ujęte zostały w formę żartobliwą, to jednak owe hołdy nie były zdolne zjednać mu na nowo jej serca. Pragnęła tylko nadal zachować jego przyjaźń.
– Jakże jestem pani wdzięczny – powiedział – że kazała mi pani tu dziś przyjechać! Gdyby nie pani, ominęłaby mnie z pewnością ta przemiła wycieczka. Byłem zdecydowany wracać wczoraj do Richmond.
– Tak, był pan strasznie zły, nie wiem czemu, chyba dlatego, że spóźnił się pan na najlepsze truskawki. Okazałam panu więcej życzliwości, niż pan na to zasłużył. Ale był pan pokorny. Prosił pan usilnie, bym kazała mu przybyć dzisiaj.
– Niechże pani nie mówi, że byłem zły. Byłem zmęczony. Upał mnie zmógł.
– Dziś jest jeszcze goręcej.
– Nie dla mnie. Dziś czuję się doskonale.
– Czuje się pan doskonale, bo jest pan wzięty w kluby.
– Przez panią.
– Może chciałam, żeby pan to powiedział, ale miałam na myśli: „wziął się pan w kluby”. Z tego czy innego powodu stracił pan wczoraj panowanie nad sobą, ale dzisiaj wziął się pan znowu w kluby, a że nie mogę być z panem zawsze, lepiej dla pana, by to było podporządkowaniem się rozkazom własnej woli niż mojej.
– To na jedno wychodzi. Nie potrafię nad sobą panować, gdy nie mam ku temu jakichś racji. Pani mi rozkazuje, obojętne, czy mówi coś pani, czy milczy. Może pani zawsze mieć na mnie wpływ. Pani już nieustannie ma wpływ na mnie.
– Licząc od trzeciej po południu wczoraj. Mój nieustanny wpływ nie mógł się zacząć wcześniej, inaczej nie byłby pan w takim złym humorze.
– Od trzeciej po południu wczoraj! Taką pani stawia datę? Zdawało mi się, że zobaczyłem panią po raz pierwszy w lutym.
– Istotnie, słów mi brak, by odpowiedzieć na pańską galanterię. Ale – tu zniżyła głos – nikt nic nie mówi oprócz nas dwojga, a to naprawdę za wiele: pleść głupstwa ku uciesze siedmiu milczących osób.
– Nie powiedziałem nic, czego bym się miał wstydzić – odrzekł żywo i zuchwale – zobaczyłem panią po raz pierwszy w lutym. Niechaj wszyscy wokoło to słyszą, jeżeli zdołają, choćby cała okolica. Zobaczyłem panią po raz pierwszy w lutym. – I znowu zaczął szeptać: – Nasze towarzystwo jest strasznie ospałe. Co zrobić, żeby ich rozruszać? Byle jakie głupstwo wystarczy. Muszą wreszcie zacząć mówić. Proszę państwa, z rozkazu panny Woodhouse, która gdziekolwiek jest, sprawuje rządy, oznajmiam, że pragnie ona wiedzieć, o czym każde z państwa myśli.
Niektórzy z obecnych wybuchnęli śmiechem i odpowiedzieli dobrodusznie.
Panna Bates rozwinęła wielką elokwencję, pani Elton nadęła się usłyszawszy, że panna Woodhouse sprawuje rządy. Odpowiedź pana Knightleya była najbardziej rzeczowa.
– Czy panna Woodhouse jest pewna, że pragnie usłyszeć, o czym każde z nas myśli?
– Ach, nie, nie! – wykrzyknęła Emma, śmiejąc się z największą beztroską, na jaką mogła się zdobyć. – Za nic na świecie. Nie udźwignęłabym tego brzemienia w tej chwili. Wolałabym usłyszeć cokolwiek niż to, o czym państwo myślą teraz. To znaczy, nie wszyscy. Jest może parę osób – tu spojrzała na pana Westona i Harriet – których myśli nie bałabym się poznać.
– Nigdy by mi to nie przyszło do głowy – wykrzyknęła pani Elton z emfazą – bym miała prawo pytać o coś podobnego! Chociaż raczej, jako chaperon tej wycieczki... Nie należałam nigdy do podobnego grona... wycieczki krajoznawcze... panny... mężatki...
Szeptała przeważnie pod adresem męża, on zaś szepnął w odpowiedzi:
– Racja, duszko, racja. Święta prawda, to niesłychane. Ale niektóre damy mówią wszystko, co im strzeli do głowy. Lepiej przyjmij to za żart. Wszyscy wiedzą, co się tobie należy.
– Nic z tego – szepnął Frank do Emmy – większość osób się obraziła. Zaatakuję ich zręczniej. Panie i panowie, panna Woodhouse kazała mi państwu oświadczyć, że zrzeka się prawa dowiedzenia się dokładnie, o czym państwo myślą, i żąda tylko, aby każdy z tu obecnych opowiedział coś ciekawego. Jest państwa siedmioro, nie licząc mnie (który, jak to łaskawie stwierdziła panna Woodhouse, jestem już i tak bardzo interesujący), prosi więc tylko, aby każde z państwa powiedziało bądź jedno zdanie wyjątkowo dowcipne, czy to prozą, czy wierszem, własne lub cudze, bądź dwa średnio dowcipne, bądź trzy całkiem nudne, a zobowiązuje się uśmiać serdecznie z każdego z nich.
– A, to doskonale! – zawołała panna Bates. – W takim razie nie mam się co martwić, „trzy zdania całkiem nudne” to coś dla mnie, wiecie państwo. Jestem pewna, że powiem trzy nudne zdania, niech tylko usta otworzę, prawda? – Tu obejrzała się dobrodusznie oczekując, że wszyscy się z nią zgodzą. – Chyba zechcą mi państwo przyznać rację?
Emma nie mogła się oprzeć:
– O, droga pani, widzę jednak pewną trudność. Wybaczy pani, ale jest pewne ograniczenie co do liczby: tylko trzy naraz.
Panna Bates, zwiedziona jej żartobliwie ceremonialnym tonem, nie od razu uchwyciła znaczenie słów, lecz kiedy nagle ją ono olśniło, nie rozgniewała się, tylko lekki rumieniec zdradził, że słowa te ją zadrasnęły.
– No tak, z pewnością. Wiem, co panna Emma ma na myśli – tu zwróciła się do pana Knightleya – i będę trzymała język za zębami. Musiałam bardzo wszystkim dokuczyć, inaczej nie byłaby powiedziała czegoś podobnego starej przyjaciółce.
– Podoba mi się ten pomysł! – wykrzyknął pan Weston. – Zgoda! Zgoda! Postaram się coś wymyślić w miarę sił. Układam zagadkę. Ile też będzie warta moja zagadka?
– Mało, obawiam się, że bardzo mało, ojcze – odrzekł syn – ale będziemy pobłażliwi, zwłaszcza dla kogoś, kto toruje drogę.
– Nie, nie – zaprotestowała Emma. – Nie będzie mało warta, zagadka ułożona przez pana Westona zwolni jego i jego najbliższego sąsiada od dalszych prób. Prosimy o nią!
– Mam wątpliwości, czy jest dowcipna – rzekł pan Weston. – Jest tylko stwierdzeniem faktu, ale oto ona: „Jakie są dwie litery alfabetu, które wyrażają doskonałość?”
– Jakie są dwie litery alfabetu, które wyrażają doskonałość? Nie mam pojęcia.
– Ach, pani nigdy tego nie zgadnie. Pani – zwrócił się do Emmy – nigdy nie zgadnie, jestem tego pewien. „M” i „A” – EM-a. Rozumie pani?
Zagadka została wreszcie zrozumiana i wdzięcznie przyjęta. Próba dowcipu była może niezbyt udana, lecz Emma znalazła w niej wiele powodu do śmiechu i radości, tak samo przyjęli ją Frank i Harriet. Reszcie towarzystwa nie trafiła ona tak bardzo do przekonania, niektórzy mieli dość rzadkie miny, zaś pan Knightley rzekł z powagą:
– Widzimy teraz, jakie dowcipy są pożądane, i pan Weston znakomicie wywiązał się z zadania, tylko że wszystkich przelicytował. Doskonałość nie powinna była pojawić się tak prędko.
– Ach, jeżeli o mnie chodzi, bardzo proszę, muszą mnie państwo od tego zwolnić – odezwała się pani Elton. – Ja doprawdy nie mogę się o to kusić, nie lubię takich rzeczy. Przysłano mi kiedyś akrostych ułożony z pierwszych liter mojego imienia, z którego wcale nie byłam zadowolona. Wiedziałam, od kogo pochodzi. Nieznośny młokos! Wiesz, kogo mam na myśli – tu kiwnęła głową mężowi. – Tego rodzaju zabawy są dobre na Boże Narodzenie, kiedy ludzie siedzą przy kominku, ale moim zdaniem zupełnie nie na miejscu latem, na wycieczce krajoznawczej. Panna Woodhouse mi wybaczy. Nie należę do osób, które sypią dowcipami jak z rękawa. Nie udaję, że jestem dowcipna. Jestem z natury dość żywa, na swój sposób, ale naprawdę trzeba mnie samej pozostawić decyzję, kiedy mam mówić, a kiedy zachować milczenie. Niech pan nas ominie, panie Churchill. Niech pan ominie pana E., Knightleya, Jane i mnie. Żadne z nas nie ma nic dowcipnego do powiedzenia.
– Tak, tak, proszę, niech pan na mnie nie liczy – dodał jej mąż z ironiczną pewnością siebie. – Ja nie mam nic do powiedzenia, co mogłoby zabawić pannę Woodhouse czy jakąś inną młodą damę. Poważny żonaty człowiek nie nadaje się do tego. Może się trochę przejdziemy, Augusto?
– Jak najchętniej. Znudziło mi się to poznawanie kraju bez ruszania się z miejsca. Chodź, Jane, oto moje drugie ramię.
Jane odmówiła grzecznie i para małżonków oddaliła się bez asysty. – Szczęśliwe stadło! – rzekł Frank Churchill, gdy już nie mogli usłyszeć. – I tak dobrze dobrane! To naprawdę wielkie szczęście, zważywszy, że się pobrali po krótkiej znajomości zawartej u wód. O ile wiem, znali się tylko parę tygodni w Bath. Wyjątkowe szczęście, bo Bath czy jakakolwiek inna miejscowość kuracyjna nie może dać pojęcia o czyimś usposobieniu, to wszystko nic nie znaczy, nic się nie wie właściwie. Jedynie widząc kobietę w jej własnym domu rodzinnym, w swoim łóżku, taką, jaką jest na co dzień, można sobie wyrobić pewne zdanie. W braku tego, to wszystko hazard, rzecz szczęścia i człowiek na ogół niefortunnie trafia. Iluż mężczyzn związało się po krótkiej znajomości i żałowało tego do końca życia.
Panna Fairfax, która dotychczas rzadko zabierała głos, chyba w swojej grupce, teraz się odezwała:
– Takie rzeczy zdarzają się niewątpliwie.
Kaszel jej przerwał. Frank Churchill zwrócił się w jej stronę, by usłyszeć, co dalej powie.
– Pani zaczęła mówić – rzekł poważnie. Jane odzyskała głos:
– Chciałam tylko nadmienić, że choć tak niefortunne wypadki zdarzają się niewątpliwie, zarówno mężczyznom jak kobietom, nie wyobrażam sobie, aby były dość częste. Budzi się niekiedy nagłe i nierozważne uczucie, ale na ogół czas pozwala się z niego otrząsnąć. Jestem skłonna sądzić, że tylko słabe, chwiejne charaktery (których szczęście zdane jest zawsze na łaskę losu) znoszą, aby przypadkowa znajomość pozbawiła ich swobody, stała się raz na zawsze nałożonym jarzmem.
Nie odpowiedział ani słowa, tylko spojrzał na nią i skłonił głowę. A po krótkiej chwili rzekł ożywionym tonem:
– No cóż, ja osobiście mam tak mało zaufania do własnych sądów, że gdybym miał się kiedykolwiek ożenić, mam nadzieję, że ktoś mi wybierze żonę. Czy zechce pani – tu zwrócił się do Emmy – czy zechce pani wybrać mi żonę? Jestem pewien, że podobałaby mi się każda wskazana przez panią osoba. Pani czuwa pod tym względem nad naszą rodziną, jak wiadomo – tu uśmiechnął się do ojca. – Niech pani znajdzie kogoś dla mnie. Ja się nie spieszę. Może ją pani adoptować, dopełnić jej edukacji.
– I uczynić ją do siebie podobną?
– Ma się rozumieć, jeżeli to możliwe.
– Zgoda. Przyjmuję to zlecenie. Będzie pan miał czarującą żonę.
– Musi być bardzo żywa i mieć orzechowe oczy. Wszystko poza tym jest mi obojętne. Wyjadę za granicę na kilka lat, a kiedy wrócę, zgłoszę się do pani po żonę. Proszę o tym pamiętać.
Nie było obawy, aby Emma zapomniała. Było to zlecenie poruszające w niej wszystkie najczulsze struny. Czyż Harriet nie jest właśnie ową wymarzoną istotą? Z wyjątkiem orzechowych oczu w przeciągu dwóch lat może odpowiadać wszystkim jego żądaniom. Może nawet miał w tej chwili na myśli Harriet, kto wie? To, iż edukację swojej przyszłej żony powierzał Emmie, można było tak właśnie sobie tłumaczyć.
– Ciociu – zwróciła się Jane do panny Bates – może teraz przyłączymy się do pani Elton?
– Jeżeli chcesz, duszko. Ja z miłą chęcią, gotowa jestem w każdej chwili, zamierzałam towarzyszyć jej od razu, ale wystarczy, jeśli przyłączymy się teraz; niedługo się z nią zrównamy. Otóż i ona, nie, ktoś inny. To jedna z tych pań Irlandek, przybyłych tu powozem. Nie, zdawało mi się, wcale do niej niepodobna!
Oddaliły się, a po chwili pan Knightley poszedł za ich przykładem. Pozostali zatem tylko pan Weston z synem, Emma i Harriet; dobry humor młodzieńca począł wzrastać tak, że stawał się nużący. Nawet Emmę znudziły w końcu pochlebstwa i wesołe żarty, wolałaby bądź pospacerować z kimś spokojnie, bądź siedzieć sama, bez ściągania na siebie niczyjej uwagi, i w ciszy oglądać ścielące się u stóp piękne widoki. Powitała radośnie wiadomość, że powozy zajechały; zniosła bez szemrania krzątaninę i zgiełk przygotowań do powrotu, a nawet manewry pani Elton, aby jej powóz jechał na czele, tak ją cieszyła myśl o spokojnej przejażdżce do domu. Miała nadzieję, że nigdy już nie da się namówić na podobną wyprawę w tak wyjątkowo niedobranym towarzystwie.
Gdy czekała na powóz, zobaczyła nagle, że pan Knightley stanął przy jej boku. Rozejrzał się dokoła, jak gdyby chcąc sprawdzić, czy nie ma nikogo w pobliżu, i wówczas dopiero powiedział:
– Panno Emmo, muszę raz jeszcze z panią pomówić tak, jak dawniej zwykłem to czynić; był to przywilej, który pani może raczej tolerowała, niż istotnie mi przyznawała, chcę go jednak wykorzystać. Nie mogę patrzeć, gdy pani postępuje niewłaściwie, i nie upomnieć pani. Jak mogła pani okazać się tak bez serca wobec panny Bates? Jak mogła pani zażartować sobie tak zuchwale z kobiety w jej wieku, o takim charakterze i w takiej sytuacji życiowej? Panno Emmo, nie sądziłem nigdy, by pani była do tego zdolna.
Emma przypomniała sobie tę chwilę, zaczerwieniła się, przykro jej się zrobiło, ale chciała wszystko obrócić w żart.
– A jakże mogłam się oprzeć, aby tego nie powiedzieć? To się po prostu narzucało. Każdy by zrobił tak samo. To było przecież dość niewinne. Przypuszczam zresztą, że tego nie zrozumiała.
– Zapewniam panią, że zrozumiała. Odczuła w pełni, co pani chciała powiedzieć. Mówiła nawet o tym. Żałuję, że pani nie słyszała, co mówiła, z jaką szczerością, jak szlachetnie. Żałuję, że pani nie słyszała, gdy sławiła cierpliwość, z jaką pani i jej ojciec okazywali jej zawsze wyjątkowe względy, wówczas gdy jej towarzystwo musiało ich tak nudzić.
– Ach! – wykrzyknęła Emma! – Wiem, że nie ma na świecie lepszej osoby, ale musi pan przyznać, że dobroć dziwnie jest w niej pomieszana ze śmiesznością.
– Niewątpliwie tak jest – powiedział – przyznaję i gdyby to była osoba zamężna, uważałbym nawet, że śmieszność nieraz przeważa nad wrodzoną dobrocią. Gdyby była kobietą bogatą, nie stawałbym w obronie jej niewinnych śmiesznostek, nie wadziłbym się z panią o traktowanie jej zbyt lekko. Gdyby była równą pani pod względem pozycji... ale sama pani wie, panno Emmo, jak jej do tego daleko. Jest uboga, została pozbawiona dostatku, w którym się urodziła, a jeżeli dożyje późnej starości, położenie jej zmieni się na jeszcze gorsze. To powinno budzić w pani współczucie. Źle pani postąpiła, doprawdy! Pani, którą panna Bates znała dzieckiem, wówczas gdy się z nią powszechnie liczono! Pani dziś, bez zastanowienia, ulegając chwilowej pokusie zabłyśnięcia dowcipem, wyśmiewa się z niej, upokarza ją w obecności siostrzenicy, w obecności innych osób i to takich, które będą ją teraz traktowały tak, jak pani ją traktuje. To przykre dla pani, panno Emmo, i bardzo niemiłe dla mnie, ale muszę i będę mówić pani prawdę w oczy, dopóki mogę; muszę dowieść pani, że jestem jej przyjacielem, u którego zawsze znajdzie pani radę, a z czasem – ufam – oceni mnie pani sprawiedliwiej niż teraz.
Tak rozmawiając zbliżali się do oczekującego powozu i zanim zdążyła mu odpowiedzieć, pomógł jej wsiąść. Mylnie sobie tłumaczył uczucia, które skłaniały ją do odwrócenia twarzy i zamykały jej usta. Szarpały nią bowiem tylko gniew na samą siebie, żal i głębokie zawstydzenie.
Nie mogła wymówić słowa i gdy wsiadła do powozu, osunęła się na poduszki doszczętnie zgnębiona, po chwili jednak, wyrzucając sobie, że się nie pożegnała, nie przyznała do winy, że rozstała się z nim pozornie nadąsana, starała się głosem i ruchem dłoni okazać, że jest inaczej, ale było już za późno. Pan Knightley się odwrócił, konie ruszyły kłusa. Nie przestała patrzeć za siebie, lecz na próżno, powóz toczył się z niezwykłą szybkością, byli już w połowie wzgórza, zostawiając wszystko daleko za sobą. Było jej tak przykro, że nie potrafiłaby tego wypowiedzieć, nie potrafiła niemal tego ukryć. Nigdy w życiu nie poczuła się taka wstrząśnięta, taka głęboko zasmucona, taka strapiona. Cios był ciężki. Nie sposób zaprzeczyć prawdzie jego słów. Serce jej to mówiło. Jak mogła być taka brutalna, taka okrutna dla panny Bates! Jak mogła się narazić na taki ujemny sąd tych, których zdanie ceniła sobie najwyżej! Jak mogła znieść, by odszedł nie wyraziwszy mu ani słowem wdzięczności, nie przyznawszy racji, bez jakiegokolwiek przyjaznego gestu.
Czas nie przynosił ukojenia. Im dłużej ważyła w myśli wydarzenia ostatnich godzin, tym więcej bolała nad tym, co się stało. Nigdy jeszcze nie poddała się takiej depresji. Na szczęście nic jej nie zmuszało do rozmowy. Miała przy sobie tylko Harriet, która była bez humoru, zmęczona i chętnie widać milczała. Prawie przez całą drogę do domu Emma czuła, że łzy płyną po jej policzkach; nie starała się ich powstrzymać, choć były u niej niezwykłym zjawiskiem.
ROZDZIAŁ 44
Emma nie mogła przez cały wieczór pozbyć się niesmaku, jaki pozostawiła jej owa nieszczęsna wycieczka do Box Hill. Nie wiedziała, jak się na to zapatruje reszta towarzystwa. Tamci, po powrocie do domu, mogli każdy na swój sposób wspominać wyprawę z satysfakcją, w jej mniemaniu jednakże to był ranek całkiem źle spędzony, gorzej niż którykolwiek ze wszystkich ranków w życiu, pozbawiony prawdziwej przyjemności, póki trwał, a wspominany teraz z bezprzykładnym wstrętem. W porównaniu z nim cały wieczór, spędzony na partii tryktraka z ojcem, wydawał się szczytem szczęścia. To, zaiste, dawało prawdziwe zadowolenie, gdy dla niego poświęcała najmilsze sobie godziny, ale czuła przy tym, że jeżeli nawet nie jest warta tak tkliwego przywiązania, ufności i szacunku, jakimi darzy ją ojciec, postępowanie jej wobec niego nie zasługuje na ogół na krytykę. Miała nadzieję, że nie okazała się nigdy złą córką, że nikt nie mógłby jej zarzucić: „Jak mogła pani okazać się tak bez serca wobec ojca? Muszę i będę mówić pani prawdę w oczy, dopóki mogę”. Panna Bates już nigdy nie będzie miała powodu się na nią żalić... przenigdy! Jeżeli względy okazywane w przyszłości są w stanie zadośćuczynić za przeszłość, Emma mogła ufać, że zdobędzie przebaczenie. Często bywała winna, sumienie mówiło jej to wyraźnie; winna najczęściej tylko w myśli, nie w czynie, a także lekceważąca, nieuprzejma. Ale to się już więcej nie zdarzy. Z żarliwością szczerej skruchy odwiedzi pannę Bates nazajutrz, nie zwlekając, będzie to, w każdym razie z jej strony, początek stałych, niezmąconych, przyjaznych stosunków.
Zamiar jej trwał nadal, gdy nadszedł ranek, wybrała się wcześnie, tak aby nic jej nie stanęło na przeszkodzie. Nie było rzeczą nieprawdopodobną, jak sądziła, że może spotkać po drodze pana Knightleya albo że on przyjdzie do Hartfield, podczas gdy ona będzie składała wizytę. Nie miała nic przeciwko temu. Nie wstydziła się, że zobaczyłby pokutę, którą tak zasłużenie i szczerze zamierzała odprawić. Idąc zwracała spojrzenia ku Donwell, lecz nie zobaczyła pana Knightleya.
– Wszystkie panie są w domu. – Nigdy dotąd nie słuchała tych słów z przyjemnością, nie wchodziła do przedpokoju ani nie wstępowała na schody po to, by przyjściem swym sprawić przyjemność; kierowała nią zawsze tylko chęć spełnienia obowiązku lub zaczerpnięcia tematu do przyszłych drwin.
Wejście jej wywołało zamieszanie, zaczęła się krzątanina, rozmowy. Usłyszała głos panny Bates, że trzeba się z czymś pospieszyć; służąca zdawała się wystraszona i jakaś dziwna; poprosiła, by Emma zechciała minutkę zaczekać, a potem wprowadziła ją za wcześnie. Ciotka i siostrzenica uciekły do sąsiedniego pokoju. Jane, jak Emma zdążyła zauważyć w przelocie, robiła wrażenie ciężko chorej i zanim drzwi zdążyły się zamknąć, usłyszała głos panny Bates: – No cóż, duszko, powiem, żeś się wyciągnęła trochę na łóżku, przecież jesteś naprawdę słaba.
Biedna stara pani Bates, uprzejma i skromna jak zawsze, miała taką minę, jak gdyby nie bardzo rozumiała, co się dzieje.
– Obawiam się, że Jane trochę niedomaga – powiedziała – ale nie wiem na pewno, powiadają, że jest zdrowa. Przypuszczam, że córka zaraz tu przyjdzie, łaskawa pani. Proszę, niechże pani siada. Żałuję, że Hetty pojechała na tę wycieczkę. Nie potrafię, doprawdy... czy łaskawa pani ma aby krzesło? Czy aby pani wygodnie siedzi? Jestem pewna, że córka zaraz przyjdzie.
Emma ufała, że tak będzie. Przez chwilę miała obawy, że panna Bates starała się jej unikać. Ale panna Bates pojawiła się wkrótce. – Jestem uszczęśliwiona i wdzięczna... – lecz sumienie Emmy podszepnęło jej, że w tonie starej panny nie brzmi zwykła pogodna wylewność... mniej było swobody zarówno w wyrazie twarzy, jak sposobie bycia. Emma miała nadzieję, że bardzo życzliwe zapytanie o zdrowie panny Fairfax ułatwi nawrót dawnych przyjaznych stosunków. I rzeczywiście to poskutkowało.
– Ach, jaka pani dobra, panno Emmo! Pewnie pani już słyszała i przyszła dzielić z nami naszą radość. Ale, jak dla mnie, mało to, co prawda, podobne do radości – otarła ukradkiem łzę – ciężko nam będzie rozstać się z nią teraz, kiedy tak długo się nią cieszyłyśmy. Jane ma w tej chwili straszny ból głowy, całe rano pisała, wie pani, takie długie listy do pułkownika Campbella i do pani Dbcon. „Moje dziecko – tłumaczyłam jej – oślepniesz”, bo miała ciągle łzy w oczach. Trudno się dziwić, trudno się dziwić. To wielka zmiana, chociaż można powiedzieć, że Jane ma szczęście – znaleźć taką posadę! – chyba żadna młoda kobieta takiej nie dostała od razu na początek; niech pani nas nie posądza o niewdzięczność, panno Emmo, to przecież tak zdumiewający uśmiech fortuny – tu znów otarła łzę – ale biedactwo! Gdyby pani wiedziała, jaką ma migrenę. Kiedy ktoś bardzo cierpi, nie jest w stanie ocenić żadnej łaski losu tak, jak by należało. Jane jest ogromnie przybita. Patrząc na nią, nikt by nie pomyślał, jaka jest w gruncie rzeczy uradowana i szczęśliwa, że zapewnia sobie takie stanowisko. Pani wybaczy jej, że nie przyjdzie tutaj, nie ma na to sił, poszła do swego pokoju. „Kochaneczko – powiedziałam jej – powiem, żeś się wyciągnęła na łóżku”; ale ona nie leży, chodzi po pokoju. Tylko że teraz, jak już napisała wszystkie listy, z pewnością niedługo wyzdrowieje. Będzie jej bardzo przykro, że pani nie widziała, panno Emmo, ale pani w swej dobroci z pewnością jej wybaczy. Trzymano panią chwilę pod drzwiami, było mi po prostu wstyd, ale w domu powstał jakiś zamęt i tak się złożyło, że nie słyszałyśmy pukania, dopiero jak pani była na schodach, dowiedziałyśmy się, że ktoś przyszedł. „To z pewnością pani Cole – powiedziałam – wierzaj mi, nikt poza nią nie przyszedłby tak wcześnie”. „Trudno – powiedziała Jane – trzeba to znieść, wszystko jedno, teraz czy kiedy indziej, niech już będzie teraz”. Ale kiedy weszła Patty i powiedziała, że to pani, zawołałam: „Ach, to panna Woodhouse, jestem pewna, że ją będziesz chciała przyjąć”. „Nie, nie mogę widzieć się z nikim” – odparła i wstała, żeby wyjść z pokoju, dlatego nie poprosiłyśmy pani od razu i strasznie nam było wstyd i przykro. „Jeżeli musisz odejść – powiedziałam – no, to trudno, powiem, że się wyciągnęłaś na łóżku”.
Emma słuchała z wielkim zainteresowaniem. Od dawna już żywiła w sercu cieplejsze uczucia dla Jane, zaś obraz jej obecnych cierpień wyleczył ją z wszelkich nieszlachetnych podejrzeń, jakie powzięła poprzednio; teraz pozostało tylko współczucie, a pamięć niesprawiedliwego i nieżyczliwego traktowania panny Fairfax, którym nieraz grzeszyła, była dostatecznym wytłumaczeniem, że Jane mogła w sposób całkiem naturalny przyjąć panią Cole albo kogokolwiek ze starych wiernych przyjaciół, a nie mogła znieść jej widoku. Zaczęła więc mówić tak, jak czuła, z prawdziwym żalem i troską, pragnąc szczerze, aby nowe warunki życia, które się obecnie ustalą, jak to zdołała wywnioskować ze słów panny Bates, okazały się jak najpomyślniejsze i jak najkorzystniejsze dla panny Fairfax.
– To ciężki cios dla pań. Zdawało mi się, że decyzja miała być odłożona do powrotu państwa Campbell.
– Jaka pani dobra! – odrzekła panna Bates. – Ale pani jest zawsze taka dobra.
To „zawsze” było nie do zniesienia, chcąc więc przerwać wylew straszliwej wdzięczności Emma zapytała od razu:
– Czy wolno zapytać, dokąd wyjeżdża panna Fairfax?
– Do niejakiej pani Smallridge, czarująca osoba, wielce inteligentna... Jane obejmie opiekę nad trzema dziewczynkami – przemiłe dzieci. Trudno wymarzyć sobie dogodniejszą posadę; wyjąwszy może rodzinę pani Suckling i pani Bragge; ale pani Smallridge jest w zażyłej przyjaźni z tymi obydwoma domami i mieszka w ich najbliższym sąsiedztwie, to tylko cztery mile od Maple Grove. Jane będzie zaledwie o cztery mile od Maple Grove.
– Przypuszczam, że panna Fairfax zawdzięcza tę posadę pani Elton...
– Tak, naszej zacnej pani Elton. To najbardziej niestrudzona, najwierniejsza przyjaciółka. Nie chciała słyszeć o odmowie. Nie zgodziła się na to, aby Jane powiedziała „nie”; bo kiedy Jane dowiedziała się o tym po raz pierwszy (to było właśnie przedwczoraj, tego dnia, kiedy jeździłyśmy do Donwell), więc kiedy Jane usłyszała o tym po raz pierwszy, była całkowicie zdecydowana, że nie przyjmie oferty, właśnie dla przyczyn, o których pani wspomniała; ściśle tak, jak pani mówi, postanowiła nie wiązać się niczym aż do powrotu państwa Campbell, nic nie było w stanie nakłonić jej teraz do zaangażowania się gdziekolwiek – powtarzała to pani Elton w kółko, nie wiem ile razy – przyznaję, że nigdy nie przypuszczałam, żeby miała zmienić zdanie! Ale ta zacna pani Elton, która nigdy się nie myli, okazała się lepszym prorokiem. Nie każdy by się upierał tak uprzejmie jak ona, po prostu oświadczyła, że nie przyjmuje odpowiedzi Jane; powiedziała stanowczo, że nie napisze jeszcze z odmową, tak jak Jane sobie życzyła, poczeka, no i oczywiście wczoraj wieczorem zapadła decyzja, że Jane pojedzie. To była dla mnie zupełna niespodzianka! Wcale tego nie oczekiwałam! Jane wzięła panią Elton na bok i oświadczyła jej nagle, że, po dojrzałym rozważeniu wszystkiego, co przemawia za propozycją pani Smallridge, zdecydowała się ją przyjąć. Ja nic o tym nie wiedziałam, aż wszystko zostało postanowione.
– Czy pani spędziła wieczór z panią Elton?
– Tak, byłyśmy tam z mamą i z Jane. Umówiłyśmy się w Box Hill spacerując z panem Knightleyem. „Muszą państwo przyjść do nas dziś wieczorem – powiedziała – muszę mieć koniecznie wszystkich państwa u siebie”.
– To i pan Knightley tam był także?
– Nie, pan Knightley odmówił od razu, choć myślałam, że jednak przyjdzie, bo pani Elton zapowiedziała, że nie ustąpi, ale była moja matka, Jane i ja; bardzo przyjemny wieczór. Zawsze miło jest znaleźć się wśród dobrych, życzliwych przyjaciół, panno Emmo, choć wszyscy zdawali się dość zmęczeni po rannej wycieczce. Nawet rozrywki, wie pani, bywają męczące i nie powiem, żeby ktokolwiek się zbyt dobrze bawił w Box Hill. Ale ja mimo wszystko zawsze będę zdania, że to była bardzo przyjemna eskapada, i jestem niezmiernie wdzięczna zacnym przyjaciołom, którzy mnie z sobą zabrali.
– Panna Fairfax, choć pani nie zdawała sobie z tego sprawy, biła się więc z myślami cały dzień?
– Tak przypuszczam.
– Bez względu na to, kiedy ta chwila nastąpi, będzie ona niepożądana zarówno dla niej, jak dla wszystkich jej przyjaciół, ale mam nadzieję, że obowiązki jej zostaną w miarę możności ułatwione, chciałam powiedzieć, że przyczynią się do tego zarówno charakter, jak zachowanie wobec niej całej rodziny przyszłych chlebodawców.
– Dziękuję pani, droga panno Emmo. Tak, to prawda, zdaje się, że Jane znajdzie tam wszystko, czego do szczęścia potrzeba. Wyjąwszy dom państwa Sucklingów i Bragge'ów nigdzie w kółku znajomych pani Elton pokoje dziecinne nie są urządzone tak dostatnio i tak elegancko. A pani Smallridge to przemiła osoba! Dom postawiony niemal na takiej stopie jak Maple Grove, a jeżeli chodzi o dzieci, to z wyjątkiem małych Sucklingów i małych Bragge'ów nigdzie nie ma ani takich eleganckich, ani takich ślicznych dzieci! Jane będzie traktowana z należytym szacunkiem i życzliwością! Nic, tylko przyjemności, jedno pasmo przyjemności. A wynagrodzenie, doprawdy, nie śmiem wymienić jej wynagrodzenia, panno Emmo. Nawet pani, choć przyzwyczajona do operowania znacznymi sumami, z trudem uwierzyłaby, że można tyle ofiarować osobie tak młodej jak Jane.
– Ach, proszę pani – wykrzyknęła Emma – jeżeli inne dzieci są choć trochę podobne do mnie, gdy jak byłam w ich wieku, zdaje mi się, że wynagrodzenie pięciokrotnie wyższe niż to, o jakim kiedykolwiek słyszałam, byłoby aż nadto zasłużone.
– Pani jest taka wspaniałomyślna, taka hojna...
– A kiedy panna Fairfax zamierza wyjechać?
– Niedługo, bardzo niedługo, i to właśnie jest najgorsze. W ciągu dwóch tygodni. Pani Smallridge bardzo zależy na czasie. Moja biedna matka nie wie wcale, jak zniesie rozstanie z Jane. Więc staram się jej to wybić z głowy i powtarzam: „No, mateczko, przestańmy o tym myśleć”.
– Przyjaciołom będzie także przykro stracić pannę Fairfax, a czy państwo Campbell nie będą żałowali, że powzięła decyzję przed ich powrotem?
– Tak, Jane jest tego pewna, a jednak posada jest taka dobra, że nie uważałaby za słuszne jej odrzucić. Byłam taka zdziwiona, kiedy mi oznajmiła, co odpowiedziała pani Elton, a w tej samej chwili pani Elton przyszła mi pogratulować! To się stało przed herbatą... nie, nie mogło być przed herbatą, bo mieliśmy właśnie zasiąść do kart... a jednak to było przed herbatą, bo pamiętam, że pomyślałam... Ach, nie, teraz sobie przypominam, teraz już wiem, coś się stało przed herbatą, ale nie to. Przed herbatą wywołano pana Eltona: syn starego Jana Abdy chciał z nim pomówić. Biedny stary Jan – mam dla niego wielki szacunek, dwadzieścia siedem lat był pisarzem u mego biednego ojca; a teraz nieszczęsny staruszek leży złożony chorobą i bardzo cierpi na reumatyzm stawowy, muszę go dziś odwiedzić. Jane zrobi to samo z pewnością, jeżeli w ogóle wyjdzie z domu. No i syn tego biedaka przyszedł prosić pana Eltona o wsparcie z parafii; jemu samemu nieźle się powodzi, wie pani, jest starszym stajennym „Pod Koroną” i tak dalej, ale nie może utrzymać ojca bez pewnej pomocy; więc jak pan Elton wrócił i powtórzył nam, co mu opowiedział stajenny Jan, okazało się, że wysłano bryczkę do Randalls, żeby odwieźć pana Franka Churchilla do Richmond. To się stało właśnie przed herbatą, a po herbacie Jane rozmawiała z panią Elton.
Ponieważ Emma nie doszła do słowa, nie mogła zatem powiedzieć pannie Bates, jak nieoczekiwana jest dla niej ta nowina, ale nie miało to najmniejszego znaczenia, bo choć zacna dusza przypuszczała, że Emmie znane są szczegóły wjazdu pana Franka Churchilla, wymieniła je po kolei wszystkie bez wyjątku.
To, czego pan Elton się dowiedział, było połączeniem własnych spostrzeżeń stajennego oraz informacji udzielonych mu przez służbę z Randalls: wkrótce po powrocie panów z wycieczki przybył posłaniec z Richmond, a choć przybycie jego było oczekiwane, choć pan Churchill skreślił zaledwie kilka wierszy zawierających na ogół dość pomyślny raport o stanie zdrowia wujenki i wyraził tylko życzenie, by siostrzeniec wrócił nie później niż nazajutrz rano, pan Frank Churchill postanowił wyruszyć nie zwlekając, że zaś koń jego zachorował w drodze powrotnej z Box Hill, wysłano Toma natychmiast „Pod Koronę” po bryczkę; stajenny był tego świadkiem i widział, jak pojazd go mijał, przy czym foryś jechał cały czas tęgiego kłusa.
Nie było w tym wszystkim nic, co mogłoby zadziwić ani szczególnie zainteresować, toteż uwagę Emmy pobudziło jedynie to, że owe fakty kojarzą się z czymś, co już od pewnego czasu zaprzątało jej myśl. Uderzył ją kontrast, jaki zachodził pomiędzy znaczeniem w świecie pani Churchill a sytuacją Jane Fairfax: pierwsza była wszystkim, druga -niczym; Emma siedziała więc w fotelu, zastanawiając się nad różnymi kolejami losu kobiet, nieświadoma, na czym spoczywa jej wzrok, aż panna Bates zbudziła ją z zadumy mówiąc:
– Ach, widzę, o czym pani myśli: pianino. Co się też z nim stanie? Prawda. Biedna Jane, właśnie o tym mówiła. „Musisz odejść – powiedziała
– musimy się rozstać. Nic tu po tobie! Niech jednak zostanie – powiedziała.
– Niech mu ciocia udzieli gościny, póki pułkownik Campbell nie wróci. Pomówię z nim o tym, on za mnie postanowi, pomoże mi wyplątać się ze wszystkich trudności”. Zdaje mi się, że Jane dotychczas nie wie, czy to był prezent od pułkownika, czy od jego córki.
Emma chcąc nie chcąc pomyślała o pianinie, a przypomnienie wszystkich poprzednich fantastycznych i krzywdzących domysłów było jej arcyniemiłe, toteż wkrótce doszła do wniosku, że wizyta trwa już dość długo i, powtarzając wszelkie dobre, istotnie szczere życzenia, które odważyła się wyrazić, pożegnała się i wyszła.
ROZDZIAŁ 45
Nikt nie przerwał Emmie medytacji, w jakich była pogrążona w drodze do domu; natomiast z chwilą gdy weszła do salonu, ujrzała tych, na których widok ożywiła się od razu. Pan Knightley i Harriet przybyli w czasie jej nieobecności i siedzieli teraz z panem Woodhouse'em. Pan Knightley natychmiast wstał i poważniejszym niż zwykle tonem powiedział:
– Nie chciałem odjechać nie zobaczywszy pani, ale nie mam chwili czasu do stracenia i muszę zaraz się pożegnać. Jadę do Londynu spędzić kilka dni z Izabellą i Janem. Czy ma pani jakąś przesyłkę dla nich lub coś do powiedzenia, poza pozdrowieniami, których nikt nigdy nie powtarza?
– Nic, zupełnie nic. Ale to dość nieoczekiwany projekt, prawda?
– Tak, istotnie, chociaż noszę się z nim już od dość dawna.
Emma była pewna, że jej nie przebaczył, wydawał się jakiś zmieszany. Z czasem jednak – mówiła sobie na pociechę – zrozumie, że powinni zawrzeć zgodę. A gdy tak stał, niezdecydowany, jak gdyby zamierzał odejść, a jednak nie odchodził, pan Woodhouse zaczął ją wypytywać.
– No, cóż, duszko, czyś dobrnęła tam szczęśliwie? A jak się miewają moja czcigodna przyjaciółka i jej córka? Myślę, że były bardzo rade, żeś je odwiedziła. Emma złożyła wizytę pani i pannie Bates, wie pan, jak to już panu mówiłem. Okazuje im zawsze tyle względów.
Emma zaczerwieniła się mocno na tę niezasłużoną pochwałę i spojrzała na pana Knightleya, kręcąc głową z wymownym uśmiechem. Rzekłbyś, że zrobiło to na nim wrażenie, że jego wzrok wyczytał prawdę z jej oczu, że wszelkie zmiany na lepsze, jakie zaszły w jej sercu, zostały od razu zrozumiane i ocenione. Spojrzał na nią z uznaniem. Poczuła gorącą wdzięczność, a wdzięczność ta po chwili stała się jeszcze gorętsza. Przyczynił się do tego pewien nieznany odruch, świadczący, że dyktuje go coś więcej niż zwykła przyjaźń z jego strony. Ujął jej rękę – nie potrafiłaby powiedzieć, czy to może ona pierwsza uczyniła ten gest, może bezwiednie wyciągnęła do niego dłoń. On wszakże ujął rękę, uścisnął ją i już miał, zda się, podnieść do ust, kiedy przez taki czy inny kaprys, nagle ją opuścił. Czemu poczuł podobny skrupuł, czemu w ostatniej chwili zmienił zamiar, nie mogła zrozumieć. Byłby lepiej postąpił, pomyślała, gdyby się nie rozmyślił. Intencja wszakże pozostała niezaprzeczona i czy dlatego, że na ogół jego obejście było wolne od cech salonowej galanterii, czy dla jakiejkolwiek innej przyczyny Emma pomyślała, że bardzo mu z ową rycerskością do twarzy. Czynił to z taką prostotą, a zarazem z taką godnością. Wspomniała ów odruch z wielkim zadowoleniem. Świadczył, że zgoda została zawarta. Oddalił się zaraz potem. Ruchy jego cechowała zawsze stanowczość nie pozwalająca na żadne wahania ani zwłokę, tym razem jednak zniknięcie jego było jeszcze bardziej nagłe niż zazwyczaj.
Emma nie żałowała, że poszła do panny Bates, ale robiła sobie wyrzuty, że nie siedziała tam dziesięć minut krócej: byłoby tak przyjemnie porozmawiać z panem Knightleyem o nowej posadzie Jane Fairfax. Nie żałowała również, że jedzie on na Brunswick Square, wiedziała bowiem, jaką radość sprawi tam swoją wizytą, ale mogło się to stać w odpowiedniejszej chwili i byłoby przyjemniej dowiedzieć się o tym zawczasu. Mimo to rozstali się jak prawdziwi przyjaciele, nie dała się zwieść jego zachowaniem, nie dokończonym odruchem galanterii. Wszystko to dowodziło, że Emma odzyskała dobrą opinię w jego oczach. Okazało się, że spędził w Hartfield całe pół godziny. Szkoda, że nie wróciła wcześniej.
W nadziei, iż odwiedzie myśli ojca od niemiłego mu wyjazdu pana Knightleya do Londynu, i to wyjazdu tak nagłego, a w dodatku konno, co wszystko, jak wiedziała, było bardzo godne nagany w oczach pana Woodhouse'a, Emma oznajmiła mu nowinę o Jane Fairfax; rachuby jej były słuszne, temat ten okazał się nader ciekawy, a zarazem mniej niepokojący. Pan Woodhouse od dawna pogodził się z myślą, że Jane Fairfax obejmuje posadę guwernantki, i mógł o tym mówić pogodnie, natomiast wyjazd pana Knightleya do Londynu był dla niego niespodziewanym ciosem.
– Bardzo jestem rad, duszko, naprawdę rad, że Jane dostanie taką dobrą posadę. Pani Elton to taka zacna, miła osoba, sądzę więc, że jej znajomi są to ludzie istotnie na miejscu. Przypuszczam, że okolica jest sucha i że chlebodawcy będą dbali o zdrowie biednej panny Fairfax. Mnie napełniało ono zawsze wielką troską. Wiesz co, duszko, Jane z pewnością stanie się dla tej pani tym, kim panna Taylor była dla nas, tylko mam nadzieję, że będzie jej lepiej pod jednym względem, to znaczy, że nic jej nie zmusi do opuszczenia domu, który stanie się na długie lata jej ogniskiem domowym.
Tymczasem następny dzień przyniósł takie wiadomości z Richmond, że usunęły wszystko na dalszy plan. Umyślny posłaniec przybył do Randalls, donosząc o śmierci pani Churchill. Choć zdrowie jej zdawało się nie wymagać wezwania siostrzeńca, żyła nie dłużej niż półtorej doby po jego powrocie. Nagły atak, odmiennej zwykle natury, którego stan jej bynajmniej nie wróżył, pozbawił ją życia po krótkich cierpieniach. Wszechwładnej pani Churchill nie było już na świecie.
Wszyscy odczuli to tak, jak podobne rzeczy odczuwać należy. Każdy spoważniał i zmartwił się w różnym stopniu, w różnym także stopniu poczuł żal po tej, co odeszła, troskę o tych, co pozostali, wkrótce zaś obudziła się ciekawość, gdzie zostanie pochowana. Goldsmith powiada, że kiedy piękną kobietę ogarnia obłęd, nie pozostaje jej nic innego, jak tylko umrzeć; a kiedy zaczyna stawać się przykra dla otoczenia, jest to również wyjście, które ze wszech miar polecić można, zaciera bowiem wszelkie ujemne o niej sądy. O pani Churchill, która przez co najmniej dwadzieścia pięć lat była powszechnie nie lubiana, mówiono teraz z pełną współczucia wyrozumiałością. Pod pewnym względem oddano jej dopiero teraz całkowitą sprawiedliwość. Nigdy dotychczas nie wierzono, aby była poważnie chora. Taki koniec oczyścił ją z zarzutów egoizmu i choroby z urojenia.
– ... Biedna pani Churchill... Niewątpliwie dużo się nacierpiała, więcej, niż ktokolwiek by przypuszczał, a nieustanne dolegliwości ujemnie wpływały na jej usposobienie... To bardzo wielkie nieszczęście, ciężki cios, pomimo jej wszystkich wad, co pan Churchill bez niej pocznie?... Strata, którą poniósł, jest istotnie straszliwa... Pan Churchill nigdy się nie pocieszy. – Nawet pan Weston kręcił głową z miną poważną i powiedział: – Biedna kobieta, kto by się tego spodziewał! – Postanowił, że oboje z żoną przywdzieją jak najbardziej ostentacyjną żałobę: toteż pani Weston wzdychała nad szerokimi plisami krepy ze szczerym ubolewaniem i właściwym jej zdrowym rozsądkiem. Niemal pierwszą ich myślą było, jak śmierć ta dotknie Franka. Emmie również przyszło to od razu do głowy. Charakter pani Churchill, żal jej męża... Myśl dziewczyny prześliznęła się po tym ze smutkiem i współczuciem, po czym z lżejszym sercem poczęła się zastanawiać, jak dalece Frank odczuje tę śmierć, jakie z niej wypłyną korzyści materialne, jakie to będzie dla niego wyzwolenie. W jednej chwili dostrzegła wszystkie związane z tym dobre strony. Teraz uczucie dla Harriet Smith nie natrafiłoby na żadne przeszkody. Pan Churchill, niezależny od żony, nie jest już postrachem dla nikogo; łatwo nim będzie kierować, siostrzeniec wyperswaduje mu, co tylko zechce. Pozostawało więc jedynie pragnąć, aby w sercu siostrzeńca istotnie zakwitło uczucie; pomimo najlepszej woli Emma nie była pewna, czy się to już stało.
Harriet zachowała się przy tej sposobności bez zarzutu, z największym opanowaniem. Jeśli nawet zbudziły się w niej jakieś żywsze nadzieje, nie zdradziła się niczym. Emma była uszczęśliwiona, widząc w tym dowód okrzepnięcia charakteru, i powstrzymała się od wszelkich aluzji mogących zagrażać trwałości tej zmiany. Mówiły zatem obie o śmierci pani Churchill bardzo oględnie.
Do Randalls nadchodziły krótkie listy od Franka donoszące o tym, co było na razie najważniejsze, o stanie zdrowia jego i wuja, o planach na najbliższą przyszłość. Pan Churchill czuł się lepiej, niż można było przypuszczać; pierwszą podróżą, jaką projektuje po powrocie z pogrzebu w Yorkshire, będzie wyprawa do starego przyjaciela zamieszkałego w Windsor, któremu pan Churchill od dziesięciu lat obiecywał wizytę. Na razie nie da się nic uczynić dla Harriet, Emma mogła więc tylko piastować w sercu nadzieję na przyszłość.
Pilniejszą sprawą było zajęcie się Jane Fairfax, dla której życie się zamykało, wówczas gdy przed Harriet leżało otworem; ktokolwiek w Highbury chciał okazać jej życzliwość, nie powinien zwlekać; stało się to obecnie najgorętszym pragnieniem Emmy. Niczego chyba tak nie żałowała jak swej dotychczasowej oziębłości, osoba zaś, którą przez tyle miesięcy zaniedbywała, była teraz właśnie tą, którą pragnęła obsypać dowodami troskliwej przyjaźni i sympatii. Chciała być jej pomocną, chciała dowieść, jak ceni sobie jej towarzystwo, okazać szacunek i uznanie. Postanowiła wymóc na niej, by spędziła cały dzień w Hartfield. Napisała bilecik usilnie o to prosząc. Odpowiedź nadeszła odmowna i w dodatku ustna: „Panna Fairfax jest zbyt słaba, aby pisać”, a gdy pan Perry wstąpił tego ranka do Hartfield, okazało się, że panna Fairfax czuje się tak niedobrze, iż go do niej wezwano, chociaż wbrew jej woli; Jane cierpi na dotkliwe bóle głowy i nerwową gorączkę i to w tak silnym stopniu, że pan Perry wątpi, aby wyjazd jej do pani Smallridge mógł się odbyć w przewidzianym terminie. Zdrowie jej szwankuje chwilowo na całej linii: dowodzi tego zupełny brak apetytu, a choć nie ma szczególnie zatrważających objawów, że stan płuc się pogorszył, czego obawia się nieustannie jej rodzina, pan Perry jest o nią niespokojny. Uważa, że podjęła zadanie nad siły, że sama widzi to już jasno, choć nie chce się do tego przyznać. Zdaje się, że całkiem upadła na duchu. Dom, w którym obecnie zamieszkuje, jak zauważył aptekarz, jest nieodpowiedni dla osoby cierpiącej na rozstrój nerwowy; zamknięta stale w jednym pokoju – pan Perry pragnąłby dla niej innych warunków – zaś jej zacna ciotka, z którą się od tylu lat przyjaźni, nie jest, przyznać trzeba, najlepszym towarzystwem dla osoby dotkniętej podobnym cierpieniem. Nikt nie wątpi o jej troskliwości i oddaniu, w istocie są one nawet nadmierne. Pan Perry bardzo się obawia, że przynoszą pannie Fairfax raczej szkodę niż pożytek. Emma słuchała z najwyższym zainteresowaniem, coraz bardziej zasmucona, gorliwie szukając sposobu, w jaki mogłaby dopomóc Jane. Gdyby tak oderwać ją choćby tylko na parę godzin od towarzystwa ciotki, umożliwić odetchnięcie inną atmosferą; niechby znalazła się w innym otoczeniu, porozmawiała spokojnie i rozsądnie. Nawet parę godzin mogłoby na nią dobrze podziałać. Nazajutrz rano napisała więc znowu w najcieplejszych słowach, na jakie potrafiła się zdobyć, proponując, że przyjedzie po Jane powozem o godzinie przez nią wskazanej, powołała się przy tym na zdanie pana Perry'ego, który bardzo głosował za podobnymi spacerami dla swojej pacjentki. W odpowiedzi na to otrzymała tylko krótki bilecik:
„Panna Fairfax przesyła ukłony i podziękowania, ale nie jest zdolna zażywać jakiegokolwiek ruchu”.
Emma uczuła, że jej list zasługiwał na lepsze przyjęcie, ale nie sposób było czepiać się słów skreślonych nierówno i najwidoczniej drżącą ręką, świadczącą wyraźnie o chorobie tej, co je pisała; zastanawiała się więc tylko, jak by tu najskuteczniej przeciwdziałać niechęci do widywania się z nią i przyjęcia pomocy. Pomimo tak suchej odpowiedzi kazała zaprzęgać i pojechała do pani Bates w nadziei, że wspólnie zdołają nakłonić Jane, nic jednak nie wskórała; panna Bates wyszła aż do drzwiczek powozu, rozpływając się w podziękowaniach i zgadzając się najpoważniej w świecie z Emmą, że taka przejażdżka mogłaby być bardzo pożądana; próbowano jeszcze załatwić sprawę przez posłów – na próżno. Panna Bates powróciła z niczym; Jane była nieprzejednana, sama propozycja spaceru zdawała się wywołać pogorszenie. Emma pragnęłaby sama się z nią zobaczyć i spróbować własnych sił, jednakże gdy napomknęła o tym nieśmiało, panna Bates przyznała się, że obiecała solennie siostrzenicy, iż pod żadnym pozorem nie wprowadzi do niej panny Woodhouse. „Biedna, droga Jane naprawdę nie znosi niczyjego widoku, niczyjego, wprawdzie pani Elton nie można było odmówić wstępu do niej, a pani Cole tak dalece postawiła to sobie za punkt honoru, i pani Perry tak nalegała... ale poza tymi paniami Jane rzeczywiście nie widuje nikogo”.
Emma nie chciała być podobna do pani Elton, pani Perry i pani Cole, które siłą wcisną się wszędzie, nie czuła też, by miała prawo do jakichkolwiek wyróżnień, poddała się więc i tylko wypytywała nadal pannę Bates, jaką dietę przepisano siostrzenicy i na co miałaby apetyt, tak aby móc okazać w tym względzie swoją pomoc. Panna Bates rozwodziła się szeroko na ten temat. Pan Perry doradzał posilne odżywianie, ale wszystko, co podawano (a nikt nie miał chyba tak uczynnych sąsiadów), nie smakowało chorej.
Emma powróciwszy do domu wezwała niezwłocznie gospodynię i dokonała z nią przeglądu apteczki; wysłała pod adresem panny Bates ararutu, w najwyższym gatunku, z niezmiernie uprzejmym bilecikiem. W pół godziny potem ararut został odesłany z tysiącznymi podziękowaniami od panny Bates, ale „droga Jane nie dała się uspokoić, póki nie zwrócono przesyłki – nie może tego zażywać, ponadto nalegała, aby ciotka zapewniła pannę Woodhouse, że w ogóle nie zbywa jej na niczym”.
Gdy zaś Emma wkrótce potem dowiedziała się, że widziano Jane Fairfax błądzącą po łąkach dość odległych od Highbury po południu tego samego dnia, kiedy pod pozorem, że jest zbyt osłabiona, by zażywać jakiegokolwiek ruchu, tak kategorycznie odmówiła przejażdżki z nią powozem, reasumując to wszystko, nie miała już złudzeń: Jane postanowiła nie przyjmować od niej żadnej grzeczności. Było jej przykro. Martwił ją głęboko ten stan rzeczy, tym bardziej godny pożałowania, gdy się wzięło pod uwagę wzburzenie umysłu panny Fairfax, niekonsekwencję jej postępowania i stan nerwów. Emmę zraniło to, że tak mało ufano jej dobremu sercu, że uznano ją za niegodną przyjaźni; pocieszała ją tylko świadomość, iż kierowały nią najlepsze intencje, oraz przekonanie, że gdyby pan Knightley był wtajemniczony we wszystkie jej próby okazania pomocy Jane Fairfax, gdyby mógł zajrzeć w jej serce, nie miałby jej tym razem nic do zarzucenia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
JoannaS
5 tys. funtów rocznie
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z Falenicy
|
Wysłany: Sob 13:59, 19 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 46
Pewnego ranka, mniej więcej w dziesięć dni po śmierci pani Churchill, wezwano Emmę na dół donosząc, że przyszedł pan Weston, „który nie może zostać dłużej niż pięć minut, a chce z nią koniecznie pomówić”. Czekał na nią u progu salonu i zaledwie zapytał, jak się miewa, normalnym głosem, zniżył go natychmiast do szeptu, by nie słyszał pan Woodhouse:
– Czy może pani przyjść do Randalls dziś przed południem, o jakiejkolwiek godzinie? Bardzo proszę, jeżeli to możliwe. Moja żona chciałaby z panią pomówić, musi z panią pomówić.
– Może chora?
– Nie, co znowu, tylko trochę zdenerwowana. Byłaby kazała zaprzęgać i przyjechała tutaj, ale musi się z panią zobaczyć w cztery oczy, a to jak pani wie... – skinął głową w stronę jej ojca. – Hm! Czy będzie pani mogła przyjść?
– Oczywiście. W tej chwili, jeśli to panu dogadza. Niepodobna odmówić, skoro pan w ten sposób prosi, ale co się mogło stać? Czy pani Weston naprawdę nie chora?
– Proszę mi zaufać i nie pytać o nic więcej. Dowie się pani o wszystkim we właściwym czasie. Niesłychana historia! Ale cicho, cicho!
Emma nie mogła odgadnąć, co to wszystko znaczy. Mina jego zdradzała, że zaszło coś naprawdę ważnego, ale upewniwszy się, że pani Weston jest w dobrym zdrowiu, starała się brać to spokojnie i po uzgodnieniu z ojcem, że pójdzie teraz na spacer, wyszła wkrótce w towarzystwie pana Westona; skierowali się szybkim krokiem do Randalls.
– A teraz – rzekła Emma, ledwie minęli bramę – teraz niech mi pan powie, co się stało?
– Nie, nie – odparł poważnie. – Niech mnie pani nie pyta. Obiecałem żonie, że jej to pozostawię. Ona oznajmi to pani delikatniej, niż ja bym potrafił. Cierpliwości, panno Emmo, i tak dowie się pani zbyt prędko.
– Ona mi coś oznajmi! – wykrzyknęła Emma i aż przystanęła z przerażenia. – Boże wielki, niech mi pan powie od razu. Coś się stało na Brunswick Square! Jestem tego pewna. Niech mi pan powie, błagam pana, niech mi pan powie w tej chwili, co to takiego!
– Nie, doprawdy, pani się myli.
– Proszę, niech pan ze mnie nie żartuje. Niech pan weźmie pod uwagę, ile najdroższych mi osób znajduje się w tej chwili na Brunswick Square. Komu z nich stało się coś złego? Zaklinam pana na wszystkie świętości, niech pan nic przede mną nie ukrywa.
– Słowo pani daję, panno Emmo...
– Słowo? Dlaczego nie mówi pan „na honor”? Dlaczego nie ręczy pan honorem, że nie chodzi o nikogo z nich. Boże wielki! Cóż można mi oznajmić, co nie dotyczy jednego z członków tej rodziny?
– Ręczę honorem, że tak nie jest – odrzekł z powagą.-Nie jest to związane nawet w najmniejszym stopniu z nikim noszącym nazwisko Knightley.
Emmie wróciła odwaga, ruszyła w drogę.
– Źle się wyraziłem – ciągnął dalej – mówiąc, że moja żona oznajmi pani tę wiadomość. Nie powinienem był się tak wyrazić. Rzeczywiście nie dotyczy to pani, lecz wyłącznie mnie... to znaczy, mamy nadzieję. Hm! Krótko mówiąc, droga panno Emmo, nie ma racji tak się niepokoić. Nie powiem, żeby to nie była przykra sprawa, ale mogłoby być znacznie gorzej. Jeżeli przyspieszymy kroku, wkrótce będziemy w Randalls.
Emma zrozumiała, że musi czekać, a nie wymagało to już teraz wielkiego wysiłku. Nie pytała zatem dalej, tylko puściła wodze fantazji, ta zaś wkrótce wskazała jej, że według wszelkiego prawdopodobieństwa chodzi o jakąś sprawę pieniężną, coś, co wyszło niedawno na jaw, jakieś rodzinne komplikacje przykrej natury; coś, co ostatnie wypadki w Richmond wydobyły na światło dzienne. Fantazja Emmy była niezmiernie bujna. Może znalazło się pół tuzina dzieci z lewej ręki, a Frank został pozbawiony spadku! To, choć niepożądane, nie wydawałoby się jeszcze Emmie tragedią. Wzbudziło w niej tylko dość żywą ciekawość.
– Kto to jest ten pan jadący konno? – zapytała po drodze, podtrzymując rozmowę tylko po to, aby pan Weston mógł dochować sekretu.
– Nie wiem. To któryś z Otwayów. Nie Frank, zapewniam panią, że to nie Frank. Nie zobaczy go pani teraz. Jest w tej chwili na pół drogi do Windsoru.
– A więc syn państwa odwiedził?
– Tak, czy pani o tym nie wiedziała? Niechże pani sobie nic z tego nie robi.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał tonem znacznie bardziej opanowanym i chłodnym:
– Tak, Frank wpadł do nas dziś rano, tylko żeby się zapytać, jak się miewamy.
Szli szybko i wkrótce znaleźli się w Randalls.
– No więc, moja droga – rzekł pan Weston wchodząc do pokoju – przyprowadziłem pannę Emmę, mam nadzieję, że wkrótce poczujesz się lepiej. Zostawię panie same. Nie ma co odkładać. Trzymać się będę w pobliżu, na wypadek, gdybym był potrzebny. – I Emma wyraźnie usłyszała, jak dodał zniżonym głosem, zanim wyszedł z pokoju: – Dotrzymałem słowa. Nie domyśla się niczego.
Pani Weston zdawała się tak chora, miała minę tak zatroskaną, że niepokój Emmy wzrósł, toteż z chwilą gdy zostały same, zapytała niecierpliwie:
– Co się stało, droga pani? Domyślam się, że jakaś wielka przykrość... Niech mi pani zaraz powie, co to takiego. Szłam tutaj całą drogę w największym napięciu. Obie tego nie cierpimy. Niechaj pani mnie dłużej nie trzyma w niepewności. Będzie pani nawet lżej, gdy podzieli się pani ze mną swoją rozterką, bez względu na to, o co chodzi.
– Czy naprawdę się nie domyślasz? – zapytała pani Weston drżącym głosem. – Czy naprawdę nie możesz odgadnąć, droga Emmo, co ode mnie usłyszysz?
– Domyślam się, że to dotyczy pana Franka Churchilla.
– Masz rację, to istotnie jego dotyczy i zaraz powiem ci wszystko – wzięła na nowo robótkę do ręki i postanowiła, zda się, nie podnosić znad niej oczu. – Był tutaj dziś rano w niezwykłej sprawie. Trudno opisać, jak byliśmy zdumieni. Przyjechał pomówić o czymś z ojcem... oznajmić mu o swym uczuciu...
Przerwała, by zaczerpnąć tchu. Emma pomyślała najpierw o sobie, potem o Harriet.
– Więcej niż o uczuciu – ciągnęła dalej pani Weston – o zaręczynach, o formalnych zaręczynach. Co powiesz na to, Emmo, co wszyscy na to powiedzą, gdy się rozniesie, że Frank Churchill i Jane Fairfax są zaręczeni... nie dość na tym, że są zaręczeni od dawna?
Emma aż podskoczyła ze zdziwienia i przejęta zgrozą zawołała:
– Jane Fairfax! Wielki Boże! Pani tego nie mówi serio? To niemożliwe!
– Rozumiem, że jesteś zdumiona – odparła pani Weston nadal odwracając oczy i mówiąc szybko, tak aby Emma miała czas ochłonąć i opanować się – rozumiem, że jesteś zdumiona. Ale fakt pozostaje faktem. Dali sobie uroczyście słowo już w październiku, stało się to w Weymouth... i zachowali w tajemnicy przed wszystkimi. Nikt na świecie nie wiedział o tym poza nimi, ani Campbellowie, ani jej, ani jego rodzina. To rzecz zdumiewająca, że choć jestem bezwzględnie przekonana, że Frank mówi prawdę, wydaje mi się to wręcz nieprawdopodobne. Trudno mi wprost uwierzyć. A zdawało mi się, że go znam.
Emma ledwie słyszała, co się do niej mówi. Dręczyły ją dwie myśli: jedna to pamięć rozmów prowadzonych poprzednio z młodym Churchillem na temat Jane Fairfax, druga to biedna Harriet. Przez pewien czas zdolna była tylko wykrzykiwać głośno żądając potwierdzenia, wciąż ponawianego potwierdzenia niewiarygodnej nowiny.
– No, cóż – powiedziała wreszcie, starając się odzyskać panowanie nad sobą – to jest sytuacja, nad którą będę musiała się zastanowić co najmniej pół dnia, zanim w ogóle ją zrozumiem. Jak to? Zaręczeni przez całą zimę, zanim oboje przyjechali do Highbury?
– Zaręczeni od października, potajemnie zaręczeni. To mnie zabolało, Emmo, bardzo mnie zabolało. I jego ojca również. Są w jego postępowaniu
rzeczy, których nie możemy mu przebaczyć.
Emma rozważała przez chwilę, po czym odrzekła:
– Nie będę udawała, że pani nie rozumiem, i chcę złagodzić pani przykrość o tyle, o ile to jest w mojej mocy, zapewniam panią, że względy, jakimi mnie darzył, nie wzbudziły we mnie takich uczuć, jakich pani się obawia.
Pani Weston podniosła oczy, lękając się uwierzyć, jednakże wyraz twarzy Emmy był równie stanowczy, jak słowa.
– Na to, aby pani łatwiej uwierzyła w moją obecną obojętność, którą się chwalę – ciągnęła dalej – powiem pani, że była chwila w początkach naszej znajomości, kiedy Frank mi się podobał, kiedy byłam nawet w nim zakochana, ale o dziwo, to uczucie we mnie – na szczęście – wygasło. Od dłuższego czasu, co najmniej od trzech miesięcy, naprawdę stał mi się zupełnie obojętny. Może mi pani wierzyć, to najszczersza prawda.
Pani Weston ucałowała ją ze łzami radości, a gdy odzyskała mowę, zapewniła ją, że nic na świecie nie mogło podziałać na nią bardziej kojąco niż to oświadczenie.
– Wiadomość ta przyniesie taką samą ulgę memu mężowi, jak i mnie – powiedziała. – Trapiliśmy się tym okropnie. Pragnęliśmy całym sercem, byście się pokochali, i zdawało się nam, że to nastąpiło. Wyobraź sobie, jak boleliśmy nad tą nowiną ze względu na ciebie.
– A ja uniknęłam nieszczęścia, to zaś, że go uniknęłam, może napełniać zdziwieniem i wdzięcznością zarówno państwa, jak mnie, choć jego bynajmniej nie rozgrzesza; przyznaję, że zasłużył sobie na największą naganę. Jakim prawem pojawił się między nami, związany tak silnie zarówno sercem, jak sumieniem, nadając sobie pozory zupełnej swobody? Czy miał prawo dokładać tak usilnych starań, aby się podobać, czy miał prawo wyróżniać młodą dziewczynę, składając jej nieustanne hołdy, jak to czynił niewątpliwie, wówczas gdy w istocie należał do innej? Czy nie był w stanie przewidzieć, jaką krzywdę może wyrządzić? Czy miał pewność, że nie zawróci mi głowy? To źle, to bardzo źle.
– Z tego, co nam powiedział, Emmo, zdawało mi się raczej...
– A jak ona mogła to znieść, jak mogła tolerować podobne zachowanie! Być świadkiem komedii odgrywanej na zimno! Przyglądać się hołdom na jej oczach składanym innej kobiecie i nie zżymać się na ten widok. To jest stopień obojętności, którego nie potrafię ani zrozumieć, ani uszanować.
– Były pomiędzy nimi nieporozumienia, Emmo, powiedział nam to wyraźnie. Nie miał czasu wdawać się w zbyt długie eksplikacje. Był tu zaledwie kwadrans, i to w stanie niezwykłego podniecenia, co nie pozwoliło wykorzystać w pełni nawet krótkiego czasu, który mógł nam poświęcić, ale że były nieporozumienia, to powiedział z całą pewnością. Owe nieporozumienia mogły, co jest bardzo prawdopodobne, powstać wskutek niestosownego zachowania Franka.
– Niestosownego! Ach, droga pani, to zbyt łagodna ocena. Jego zachowanie wykraczało znacznie poza granice tego, co można uznać za niestosowne! Pogrążyło go, nie potrafię nawet powiedzieć, jak dalece pogrążyło go w moich oczach. To takie niegodne mężczyzny! Ani śladu uczciwości, ścisłego przestrzegania prawdy i zasad, pogardy dla małostkowych podstępów, które powinny cechować prawdziwego mężczyznę przez całe życie.
– Nie, droga Emmo, teraz muszę wziąć jego stronę, bo choć w tym wypadku zawinił, znam go dość dawno, aby ręczyć, że posiada wiele bardzo cennych zalet i...
– Boże miłosierny! – zawołała Emma nie słuchając, co mówi pani Weston. – A w dodatku ta pani Smallridge! Jane miała już przecież zostać guwernantką! Co on sobie myśli, jakaż to niedelikatność z jego strony! Jak mógł znieść, aby przyjęła tę posadę, jak mógł znieść, aby w ogóle pomyślała o czymś podobnym!
– On nic o tym nie wiedział, Emmo. Pod tym względem mogę go całkowicie rozgrzeszyć. To było jej postanowienie, o którym mu nie powiedziała, a w każdym razie nie powiedziała w sposób wyraźny. Aż do wczoraj, zapewnił mnie, nie wiedział nic o jej projektach. Spadły na niego jak grom z jasnego nieba, nie wiem już, w jaki sposób doniesiono mu o tym, listownie czy też ustnie, i właśnie to odkrycie, wiadomość o tym, co Jane robi, jakie są jej zamiary, skłoniło go do natychmiastowego wystąpienia, do wyznania wujowi całej prawdy, zdania się na jego dobre serce, słowem, położenia kresu upokarzającemu ukrywaniu się, kresu tak długo odgrywanej komedii.
Emma zaczęła słuchać uważniej.
– Będę miała niebawem wiadomości od niego – ciągnęła dalej pani Weston. – Powiedział mi przy pożegnaniu, że wkrótce napisze; mówił zaś w sposób, który zdawał się obiecywać wiele bliższych szczegółów, niemożliwych do wyjawienia w tej chwili. Poczekajmy więc na jego Ust. Może będzie zawierał okoliczności łagodzące. Może przyczyni się do wyjaśnienia i usprawiedliwienia wielu rzeczy, które teraz są niezrozumiałe. Nie bądźmy zbyt surowi. Kocham go mimo wszystko, a teraz, kiedy jestem uspokojona, jeśli chodzi o najważniejszą sprawę, pragnę serdecznie, żeby wszystko wzięło pomyślny obrót, i mam nadzieję, że weźmie. Musieli oboje wiele wycierpieć wskutek konieczności ukrywania się i zachowania tajemnicy.
– Jego cierpienia – odparła Emma oschle – nie były, zdaje się, zbyt dotkliwe. No, a jak pan Churchill to przyjął?
– Jak najpomyślniej dla siostrzeńca: wyraził zgodę prawie bez sprzeciwu. I pomyśleć, jakie zmiany zaszły w tej rodzinie w ciągu jednego tygodnia! Póki pani Churchill żyła, nie mogło być chyba żadnej nadziei, żadnych widoków, żadnych możliwości, zaledwie jednak jej szczątki spoczęły w rodzinnym grobowcu, a już zdołano przekonać jej męża, by postąpił wręcz przeciwnie, niżby ona sobie życzyła. Wielka to zaiste łaska boska, że niepożądany wpływ nie działa zza grobu! Pan Churchill wyraził zgodę bez wielkich obiekcji.
„Ach! – pomyślała Emma – postąpiłby tak samo, gdyby chodziło o Harriet”.
– Postanowienie zapadło wczoraj wieczorem, a Frank wyjechał dziś rano o świcie. Zdaje mi się, że wstąpił w Highbury do pań Bates i zatrzymał się tam jakiś czas, a potem przyjechał tutaj, tak się jednak spieszył do wuja, któremu jest teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebny, że, jak ci już powiedziałam, mógł nam poświęcić zaledwie kwadrans. Był bardzo podniecony, do takiego stopnia, że wydał mi się zupełnie innym człowiekiem; nigdy go jeszcze takim nie widziałam. Ponadto doznał istnego wstrząsu przekonawszy się, jak poważnie Jane jest chora, czego się dotąd wcale nie domyślał; wszystko świadczy, że odczuł to bardzo głęboko.
– A czy pani naprawdę wierzy, że cała ta sprawa była zachowana w tak zupełnej tajemnicy? Ze ani Campbellowie, ani Dixonowie nic nie wiedzieli o zaręczynach?
Emma nie mogła wymówić nazwiska Dbconów bez lekkiego rumieńca.
– Nikt o tym nie wiedział, absolutnie nikt. Frank zapewnił nas kategorycznie, że nikt na świecie o tym nie wiedział z wyjątkiem ich dwojga.
– Cóż – odrzekła Emma – sądzę, że powoli pogodzimy się z tą myślą i będziemy im życzyli szczęścia. Ale nie przestanę uważać, że postępowali niegodnie. Nic, tylko obłuda i fałsz, podstęp i dwulicowość! Wejść pomiędzy nas zapewniając o szczerości i dobrej woli, a zawrzeć tajne przymierze po to, aby zwodzić nas wszystkich! Przez całą zimę i wiosnę oszukiwano nas, wyprowadzano w pole, wyobrażaliśmy sobie, że jesteśmy wśród swoich, że stoimy wszyscy twardo na gruncie prawdy i honoru, wówczas gdy pomiędzy nas wkradło się tych dwoje, kierujących się całkowicie odmiennymi zasadami, i potajemnie roztrząsali nasze poufne sprawy, wydawali sądy o uczuciach i słowach, o których nigdy nie powinni byli wiedzieć. Sami sobie mają do zawdzięczenia, jeżeli nie zawsze słyszeli nawzajem o sobie zdania dla nich miłe.
– Mnie o to głowa nie boli – odrzekła pani Weston. – Jestem pewna, że nie powiedziałam słowa o żadnym z nich nic, czego nie mogliby usłyszeć oboje.
– Zazdroszczę pani. Jedyny błąd, jaki pani popełniła, znany jest tylko mnie; wówczas kiedy się pani wydało, że pewien nasz przyjaciel zakochał się w tej osobie.
– To prawda. Ale że zawsze miałam jak najlepszą opinię o pannie Fairfax, nie mogłam nigdy, choćbym się nie wiem jak myliła, źle o niej mówić; z pewnością zaś nie groziło mi to, aby źle mówić o Franku.
W tej samej chwili za oknem w nieznacznym oddaleniu ukazał się pan Weston, najwidoczniej czekający końca rozmowy. Żona zaprosiła go spojrzeniem, a podczas gdy okrążał dom, zmierzając do wejścia, dodała:
– Teraz, najdroższa Emmo, zaklinam cię na wszystko, staraj się mówić i okazywać tylko to, co może uspokoić mego męża, przekonać go do projektowanego małżeństwa. Starajmy się widzieć tylko dobre strony i doprawdy, biorąc rzecz bezstronnie, wszystko zdaje się przemawiać na korzyść Jane. Nie jest to wprawdzie koneksja, którą można by się chlubić, ale skoro pan Churchill tego nie czuje, dlaczego my mielibyśmy żądać więcej? A może to wielkie szczęście dla Franka, że pokochał dziewczynę o tak silnym charakterze i zdrowym rozsądku, jakie jej zawrze przypisywałam i nadal gotowa jestem przypisywać, pomimo tak wielkiego odstępstwa od zasad prawdy i szczerości, którego się dopuściła. A jakże jej sytuacja usprawiedliwia popełniony błąd!
– To prawda! – zawołała Emma współczująco. – Jeżeli kiedykolwiek kobieta miała prawo myśleć przede wszystkim o sobie, to właśnie istota w takim położeniu, w jakim znalazła się Jane Fairfax. Można by do niej zastosować: „nie do nich świat należy ani prawa tego świata”.
Uśmiechem powitała wchodzącego pana Westona i zagadnęła wesoło:
– Czy ładnie tak sobie ze mnie żartować? Nigdy bym pana o to nie posądzała! To był fortel zapewne, aby pobudzić moją ciekawość i wypróbować domyślność. Pan mnie naprawdę nastraszył. Myślałam, że stracił pan co najmniej połowę majątku. Tymczasem okazało się, że zamiast kondolencji należy składać gratulacje. Gratuluję panu z całego serca, że będzie pan miał za synową jedną z najpiękniejszych i najbardziej wykształconych kobiet w Anglii.
Parę przelotnych spojrzeń zamienionych z żoną przekonało pana Westona, ze jest tak, jak dowodzą tego słowa Emmy, toteż skutek był natychmiastowy. Jego mina i głos odzyskały swoją zwykłą dziarskość; serdecznie i z wdzięcznością uścisnął dłoń Emmy i zaraz wdał się w rozmowę tonem, który dowodził, że potrzeba tylko czasu i łagodnej perswazji, aby go przekonać, że zaręczyny syna nie są znów takim nieszczęściem. Obie panie wysuwały jedynie argumenty mogące złagodzić wątpliwości lub obalić sprzeciwy; a gdy już omówili całą sprawę we troje, potem zaś pan Weston omówił ją jeszcze raz z Emmą w drodze powrotnej do Hartfield, był już całkowicie pogodzony z losem i niedaleki od myśli, że Frank nie mógł zrobić lepszego wyboru.
ROZDZIAŁ 47
„Harriet, moja biedna Harriet.” – W tych słowach zawarte były dręczące myśli, których Emma nie mogła się pozbyć, a które raniły ją najboleśniej w tej całej historii. Frank Churchill postąpił bardzo źle wobec niej, bardzo źle pod wielu względami, lecz to nie tyle jego zachowanie, ile jej własne tak ją gniewało. Najgorszym kamieniem obrazy była sprawa Harriet i kłopoty z nią związane. Biedna Harriet! Co za fatalność, paść po raz wtóry ofiarą błędnych rozumowań i pochlebstw Emmy. Słowa pana Knightleya okazały się prorocze; powiedział jej kiedyś: „Panno Emmo, nie postąpiła pani wobec Harriet Smith jak przyjaciółka”. Drżeniem wprost przejmuje ją myśl, że oddawała jej tylko iście niedźwiedzie przysługi. W tym wypadku wprawdzie nie jest zmuszona tak jak poprzednio wziąć całej winy na siebie, nie ona bowiem była wyłączną przyczyną złego; nie ona tym razem podszepnęła Harriet uczucia, które inaczej nigdy by nie zakradły się do wyobraźni dziewczęcia; Harriet bowiem przyznała się jasno, że podziwia i wyróżnia spośród wszystkich Franka Churchilla, zanim Emma zdążyła napomknąć jej o tym choćby słówkiem; czuła się jednak winna, że podsycała w niej uczucia, które trzeba było raczej stłumić. Należało zapobiec uleganiu podobnym sentymentom. Miała na to dostateczny wpływ. A teraz zdawała sobie w pełni sprawę, że powinna była uchronić Harriet przed tym, co się stało. Poczuła, że lekkomyślnie zaryzykowała szczęście przyjaciółki. Kierując się zdrowym rozsądkiem winna była ostrzec Harriet, by nie pozwoliła sobie nawet o nim myśleć, ostrzec, że istnieje tysiąc danych przeciwko jednej, że Frank nigdy jej nie pokocha. „Obawiam się jednak – dodała w duchu – że nie żyłam dotychczas w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem”.
Emma była strasznie zła na siebie. Byłoby to wręcz nie do zniesienia, gdyby nie złościła się równocześnie na Franka Churchilla. Mogła natomiast zwolnić samą siebie od troski o Jane Fairfax. Harriet przysporzy jej i tak dosyć niepokoju, nie będzie dłużej martwiła się o Jane, na której kłopoty, będące również przyczyną złego stanu zdrowia, znajdzie się obecnie lekarstwo. Minęły dni, gdy panna Fairfax była szarą, nic nie znaczącą istotą, minęły złe chwile. Będzie wkrótce zdrowa, szczęśliwa, kwitnąca. Emma zrozumiała teraz, dlaczego jej własne atencje zostały wzgardzone. To odkrycie wyjaśniło wiele innych drobniejszych spraw. Nie miała już wątpliwości, przyczyną ich była zazdrość. W oczach Jane Emma była rywalką, nic dziwnego zatem, że odrzucała jakąkolwiek pomoc lub dowód troskliwości z jej strony. Przejażdżka na świeżym powietrzu powozem z Hartfield byłaby torturą, ararut z apteczki w Hartfield – trucizną. Zrozumiała to wszystko i gdy tylko umysł jej zdołał wyzwolić się z pęt niesprawiedliwości i egoizmu, nieodłącznych towarzyszy gniewu, przyznała, że zarówno wywyższenie, jak szczęście, których dozna Jane, Fairfax, są zaiste zasłużone. Ale z biedną Harriet gorsze zmartwienie. Jej należy się całe współczucie. Emma miała poważne obawy, że ten drugi zawód będzie cięższy od pierwszego. Musiało tak być, zważywszy znacznie wyższe walory przedmiotu zainteresowań, musiało tak być, sądząc ze znaczniejszego wpływu, jaki ów przedmiot wywierał na charakter Harriet, z powściągliwości i opanowania, jakich nabrała. Emma musi jednak oznajmić jej bolesną prawdę, i to jak najszybciej. Żegnając się z nią pan Weston prosił wprawdzie o zachowanie przez pewien czas najściślejszej tajemnicy. Pan Churchill postawił to za warunek, chcąc tym złożyć hołd pamięci żony, którą tak niedawno stracił; wszyscy przyznali, że wymaga tego uszanowanie elementarnych form. Emma przyrzekła solennie, widzi jednak, że będzie musiała zrobić wyjątek dla Harriet, jest to jej najświętszym obowiązkiem.
Pomimo iż była szczerze zmartwiona, nie mogła się oprzeć uczuciu, że jest w tym jakaś śmieszność, by jej przypadła ta sama przykra i delikatna misja wobec Harriet, jaką spełniła tak niedawno pani Weston wobec niej. Wiadomość, którą jej zakomunikowano tak oględnie, będzie musiała z żalem przekazać innej. Serce jej zabiło szybciej, gdy usłyszała kroki i głos Harriet; to samo, pomyślała, czuła zapewne pani Weston, gdy Emma zbliżała się do Randalls. Gdyby i teraz wszystko mogło odbyć się w podobny sposób! Ale na to, niestety, nie było żadnych widoków.
– No, panno Emmo – wykrzyknęła Harriet, szybko wbiegając do pokoju – czy to nie najbardziej nieoczekiwana nowina?
– Jaka nowina, co masz na myśli? – zapytała Emma nie mogąc z miny
i głosu odgadnąć, o czym mowa. Czyżby ktoś już jej o tym powiedział?
– Jane Fairfax. Czy słyszała pani kiedy coś równie osobliwego? Ach, niech się pani nie obawia, może się pani przyznać śmiało, bo pan Weston sam mi to oznajmił. Spotkałam go przed chwilą. Powiedział mi, że to ma być wielki sekret, dlatego nie powinnam słowa pisnąć komukolwiek oprócz pani, ale pani, jak mówił, wie już o tym.
– Co ci powiedział? – zapytała Emma wciąż jeszcze zakłopotana.
– Ach, wszystko, że Jane Fairfax i pan Frank Churchill mają się pobrać i że od dawna byli ze sobą po słowie, w największym sekrecie. Jakie to dziwne!
Istotnie było to dziwne, lecz zachowanie Harriet było tak zdumiewające, że Emma nie wiedziała, jak je sobie tłumaczyć. Charakter dziewczęcia zmienił się widać zasadniczo. Postanowiła, zda się, nie okazać ani podniecenia, ani zawodu, ani głębszego przejęcia tą wiadomością. Emma patrzyła na nią niezdolna wymówić słowa.
– Czy pani się domyśliła – wykrzyknęła Harriet – że on się w niej kocha? Pani mogła się chyba domyślać. Pani – tu się zaczerwieniła – która potrafi czytać w każdym sercu, ale nikt inny.
– Doprawdy – rzekła Emma – zaczynam wątpić, czy mam podobne zdolności. Jak możesz pytać mnie serio, Harriet, czy się domyślałam, że Frank jest zakochany w innej kobiecie, wówczas gdy równocześnie (milcząco, jeżeli nie otwarcie) zachęcałam cię do poddania się twemu własnemu uczuciu? Nie miałam nigdy, aż do ostatniej chwili, nawet najmniejszego podejrzenia, by Frank Churchill żywił jakikolwiek afekt do Jane Fairfax. Możesz być najgłębiej przekonana, że gdyby tak było, nie omieszkałabym cię ostrzec.
– Mnie! – wykrzyknęła Harriet zdziwiona czerwieniąc się. – Dlaczego mnie miałaby pani ostrzegać? Chyba pani nie myśli, że kocham się we Franku Churchillu?
– Jestem uszczęśliwiona, że mówisz o tym mężnie – odparła Emma z uśmiechem – ale nie zamierzasz chyba zaprzeczyć, że była chwila... i to niezbyt odległa... kiedy dałaś mi do zrozumienia, że nie jest ci obojętny?
– On? Nigdy, nigdy! Droga panno Emmo, jak mogła pani mnie tak dalece nie zrozumieć? – i odwróciła się zrozpaczona.
– Harriet! – zawołała Emma po chwili milczenia. – Co chcesz przez to powiedzieć?... Wielkie nieba! Co chcesz przez to powiedzieć? Nie zrozumiałam cię!... Czyżbym zatem miała przypuszczać?...
Nie mogła wymówić ani słowa więcej. Zabrakło jej głosu, usiadła czekając w wielkiej trwodze na odpowiedź Harriet.
Ale Harriet, która stała w pewnym oddaleniu, z twarzą odwróconą, nic na razie nie mówiła, a gdy się wreszcie odezwała, głos jej był niemal równie rozedrgany, jak głos Emmy.
– Nie przypuszczałam, że to możliwe, by pani mogła mnie źle zrozumieć! Wiem, żeśmy zgodnie postanowiły nigdy nie wymieniać jego nazwiska, zważywszy jednak, jak dalece przewyższa on wszystkich, nie uważałam za możliwe, by mnie posądzono, iż mam kogo innego na myśli. Pan Frank Churchill, rzeczywiście! Nie wiem, kto mógłby nań spojrzeć w obecności tamtego. Pochlebiam sobie, że mam zbyt dobry gust, aby myśleć o panu Franku Churchillu, który przy nim wydaje się zerem. To zdumiewające, że pani mogła się tak pomylić! Gdybym nie była pewna, że pani całkowicie aprobuje i pochwala moje uczucia, poczytywałabym sobie zrazu za zbyt wielką zarozumiałość, że śmiem w ogóle o nim myśleć. Z początku, gdyby pani mi nie powiedziała, że zdarzały się dziwniejsze rzeczy, że „węzeł małżeński łączył nieraz dwoje ludzi, których dzieliły jeszcze większe różnice” (to są dokładnie pani słowa), nie śmiałabym nigdy dać folgi... nie byłabym uważała za możliwe... ale skoro pani, która go zna od tak dawna...
– Harriet! – wykrzyknęła Emma, zdobywając się nagle na odwagę – musimy się porozumieć tak, aby wykluczyć możliwość dalszych pomyłek. Czy mówisz o... panu Knightleyu?
– Nie inaczej... Nigdy o nikim innym nie myślałam i zdawało mi się, że pani mnie rozumie. To było przecież jasne jak słońce.
– Niezupełnie – odparła Emma, siląc się na spokój – gdyż wszystko to, co wówczas mówiłaś, zdawało się w moim mniemaniu dotyczyć innej osoby. Mogłabym zaręczyć, że wymieniłaś Franka Churchilla. Jestem pewna, że była mowa o przysłudze, jaką ci oddał Frank Churchill, ratując cię przed Cyganami.
– Ach, panno Emmo, jaką pani ma krótką pamięć!
– Moja droga Harriet, pamiętam doskonale treść tego, co mówiłam przy tej sposobności. Powiedziałam, że nie dziwi mnie twoje uczucie, że biorąc pod uwagę przysługę, którą ci oddał, jest ono wielce naturalne; ty zaś przyznałaś mi rację, wyraziłaś w gorących słowach, jak doceniasz tę przysługę, i wspomniałaś nawet, jakich uczuć doznałaś widząc, jak zmierza ku tobie na ratunek. To wyrażenie głęboko wryło mi się w pamięć.
– Mój Boże! – wykrzyknęła Harriet. – Teraz już wiem dobrze, co pani chce powiedzieć, ale ja wówczas miałam co innego na myśli. Nie chodziło ani o Cyganów, ani o pana Franka Churchilla. Nie! – zawołała z uniesieniem. – Myślałam o stokroć droższej dla mnie chwili, o tym, jak pan Knightley podszedł i poprosił mnie do tańca, wtedy kiedy pan Elton nie chciał ze mną stanąć w parze, a nie było innego tancerza w pokoju. To był ów dobry uczynek, to była szlachetność i wspaniałomyślność, to była przysługa, którą mi wyświadczył, ja zaś zaczęłam wówczas rozumieć, o ile on przewyższa wszystkich innych mężczyzn.
– Na Boga! – wykrzyknęła Emma. – Ależ to najfatalniejsza, najbardziej pożałowania godna pomyłka! Co teraz począć?
– Nie byłaby mi pani dodawała otuchy, gdyby mnie pani właściwie zrozumiała? W każdym razie położenie moje nie jest gorsze, niż byłoby, gdyby tamten stał się przedmiotem moich uczuć; a tak jest przecież możliwe...
Zamilkła na parę chwil. Emma nie mogła przemówić słowa.
– Nie dziwię się, panno Emmo – ciągnęła dalej – że pani widzi dzielącą nas różnicę z chwilą, gdy dowiedziała się pani, o kim mowa, i że różnica ta wydaje się pani ogromna, czy chodzi o mnie, czy o jakąkolwiek inną kobietę. Uważa pani, że pan Knightley przewyższa mnie pięćset milionów razy bardziej niż tamten. Mam jednak nadzieję, panno Emmo, że przypuśćmy... gdyby... choć to się może wydać takie dziwne... Ale to są pani własne słowa, że zdarzały się bardziej niezwykłe rzeczy, że pobierali się ludzie, których dzieliły większe różnice niż pana Franka Churchilla i mnie; dlatego zdaje się, że jeśli podobne wypadki już się kiedyś zdarzyły... i gdybym była tak niewypowiedzianie szczęśliwa, żeby... to znaczy, gdyby pan Knightley naprawdę... jeżeli on nie zważałby na tę różnicę, mam nadzieję, panno Emmo, że pani nie zajęłaby nieprzychylnego stanowiska i nie stawiałaby przeszkód. Pani jest na to za dobra, z pewnością.
Harriet stała przy oknie, Emma spojrzała na nią przerażona i zapytała z pośpiechem:
– Czy masz jakiekolwiek podstawy, aby sądzić, że pan Knightley jest ci wzajemny?
– Tak – odpowiedziała Harriet skromnie, lecz bez lęku. – Muszę przyznać, że mam.
Emma natychmiast odwróciła oczy i przez kilka minut siedziała milcząca, jakby skamieniała. Owych kilka minut wystarczyło, by poznała własne serce. Umysł taki jak jej, raz powziąwszy podejrzenie, czyni szybkie postępy, pojęła więc i zgłębiła od razu całą prawdę. Dlaczego jest o tyle gorzej, że Harriet zakochała się w panu Knightleyu niż we Franku Churchillu? Dlaczego ból, jaki odczuła, wzmógł się tak strasznie, odkąd usłyszała, że Harriet ma pewne nadzieje na wzajemność? Nagle z szybkością strzały przeszła Emmę myśl, że pan Knightley nie powinien się żenić z nikim, tylko z nią!
Owych kilka minut wystarczyło, aby zrozumiała jasno nie tylko własne serce, ale i własne czyny. Zobaczyła wszystko z taką trzeźwością, jaka jej nigdy jeszcze nie była dana. Jak niewłaściwie postępowała wobec Harriet! Jak się zachowała nierozważnie, niedelikatnie, nierozsądnie, po prostu bez serca! Cóż to z jej strony za zaślepienie, co za szaleństwo! Poczuła to teraz z wielką siłą i potępiała własne postępowanie jak najsurowiej. Jednakże miłość własna, wzgląd na to, w jakim ukaże się świetle, pomimo wszystkich przewinień, których się dopuściła w stosunku do Harriet, ostrzegły ją, że nie należy pogłębiać nieszczęścia dziewczyny okazywaniem jej teraz chłodu; wszystko to razem dodało Emmie sił, pozwoliło usiedzieć bez ruchu i znieść dalszy ciąg ze spokojem, nawet z pozorną życzliwością. Z czasem odezwie się w niej jeszcze nie wygasłe współczucie dla dziewczyny, której się zdawało, że pan Knightley ją kocha... W imię jej własnego dobra należało wypytać Harriet, jak daleko sięgają jej nadzieje; wszak Harriet nie uczyniła nic, co mogłoby podważyć szacunek i zaufanie, jakie się tak samorzutnie zrodziły w Emmie, ani aby zasłużyć sobie na pogardę tej, której rady zawsze ją prowadziły na manowce... Otrząsając się z zadumy i opanowując wzruszenie, zwróciła się znowu do Harriet i nawiązała przerwaną rozmowę przychylniejszym tonem; natomiast pierwotny temat, od którego się wszystko zaczęło, niezwykła historia Jane Fairfax, znikł pogrążony w niepewności. Żadna z nich nie myślała o niczym poza panem Knightleyem i sobą.
Harriet, choć zatopiona w bynajmniej niesmutnych marzeniach, była jednak bardzo rada, gdy ją z nich wyrwał dodający otuchy głos tak rozumnego sędziego i takiej przyjaciółki, jaką była panna Woodhouse. Czekała tylko na słowo zachęty, by wyjawić kiełkujące w jej duszy nadzieje z radosną, choć drżącą wzruszeniem dumą. Drżenie Emmy, gdy zadawała pytanie i słuchała odpowiedzi, było lepiej utajone, lecz nie mniejsze. Głos jej się nie załamywał, lecz serce przeżywało istne katusze. Nagłe odkrycie, że grozi jej nieoczekiwane niebezpieczeństwo, wstrząsnęło nią do głębi, wywołało zamęt nagłych, sprzecznych uczuć. Słuchała bolejąc srodze w duchu, lecz na pozór z wielką cierpliwością, drobiazgowych zwierzeń Harriet. Trudno się było spodziewać, aby szczegóły opowiadania były jakoś metodycznie uporządkowane, dobrze wyrażone, zawierały jednakże, gdy je uwolnić od nieudolności i zbędnych powtórzeń, pewną treść zdolną przygnębić Emmę na duchu; zwłaszcza gdy pamięć podszepnęła jej, jak pochlebnie oceniał pan Knightley zmiany na korzyść, jakie dostrzegł w Harriet.
Harriet odczuła różnicę w jego zachowaniu od czasu owych dwóch pamiętnych tańców. Emma wiedziała, że pan Knightley przy tej sposobności przekonał się, że Harriet jest rozsądniejsza, niż się tego spodziewał. Od owego wieczoru, a w każdym razie od czasu, kiedy panna Woodhouse zachęciła ją, by o nim myślała, Harriet zauważyła, że pan Knightley częściej z nią rozmawia, niż było to niegdyś jego zwyczajem, że zachowanie jego wobec niej zmieniło się zasadniczo, że jest dla niej teraz taki dobry i miły. Ostatnio zaczęła coraz bardziej zdawać sobie z tego sprawę; kiedy szli na spacer, często zbliżał się, kroczył przy jej boku i rozmawiał tak czarująco! Zdawał się chcieć ją lepiej poznać. Emma wiedziała, że tak było istotnie, ona również często obserwowała tę zmianę i jej także wydała się znaczna. Harriet powtarzała jego słowa pochwały i aprobaty, Emma wiedziała, że są one całkowicie zgodne z jego mniemaniem o Harriet. Chwalił ją, że nie jest ani trochę sztuczna lub afektowana, że uczucia jej są proste, uczciwe, szlachetne. Wiedziała, że pan Knightley cenił w Harriet te właśnie zalety, wszak niejednokrotnie się nad nimi rozwodził. Wiele szczegółów żywych w pamięci Harriet, wiele mało znaczących odcieni we względach, jakimi ją darzył – spojrzenia, wypowiedzi, przeniesienia się z krzesła na krzesło, komplement do niej zwrócony, pierwszeństwo dane przed innymi – umknęło uwagi Emmy, nie podejrzewała nawet ich istnienia. Drobne fakty, urastające w ustach Harriet do półgodzinnej opowieści, zawierały mnóstwo przekonujących dowodów dla tej, która na nie patrzyła nie widząc, a teraz się o nich dowiadywała; jednakże dwa ostatnie zdarzenia, zasługujące na to, by o nich wspomnieć – owe dwa zdarzenia, na których Harriet budowała najwięcej nadziei, odbyły się niejako pod okiem Emmy, była poniekąd ich świadkiem. Pierwsze, był to ów spacer we dwoje z dala od wszystkich w alei lipowej w Donwell; przechadzali się już chwilę, kiedy nadeszła Emma; pan Knightley musiał zadać sobie nieco trudu, aby odciągnąć Harriet od reszty towarzystwa (była o tym przekonana), i rozmawiał z nią w sposób odmienny, niż to kiedykolwiek dotychczas czynił, naprawdę w całkiem odmienny sposób! (Harriet nie mogła o tym wspomnieć bez rumieńca). Zdawał się niemal wręcz ją pytać, czy serce jej jest wolne. Z chwilą jednak, kiedy ona (panna Woodhouse) się do nich przyłączyła, zmienił temat rozmowy i zaczął mówić o gospodarstwie. Następnym razem siedział z nią i gawędził blisko pół godziny, zanim Emma wróciła z wizyty, mimo iż wchodząc powiedział, że nie może zostać dłużej niż pięć minut. Była to ostatnia jego bytność w Hartfield przed wyjazdem i wspomniał, że choć musi jechać do Londynu, to niechętnie oddala się teraz z domu, czyli powiedział Harriet więcej (Emma to wyczuła), niż kiedykolwiek wyjawił pannie Woodhouse. Większe zaufanie, którym najwidoczniej darzył Harriet, czego dowodziło choćby to jedno, zabolało Emmę głęboko.
Na temat pierwszego z dwóch opowiedzianych zdarzeń zaryzykowała po chwili namysłu następujące pytanie: – A może... Czy to nie jest możliwe, aby zapytując, czy twoje serce jest wolne, czynił aluzję do pana Martina, czy nie miał na myśli pana Martina?
Ale Harriet odrzucała to podejrzenie z całą energią.
– Pan Martin? Nie, skąd znowu! Nie wspomniał nawet o panu Martinie. A ja zanadto już zmądrzałam, by zaprzątać sobie głowę panem Martinem; nikt mnie teraz o to nie posądzi.
Kiedy Harriet zakończyła swoje sprawozdanie, poprosiła pannę Emmę, aby orzekła, czy nie posiada poważnych podstaw do żywienia nadziei.
– Nigdy nie byłabym odważyła się o tym pomyśleć, gdyby nie pani. To pani doradziła mi, bym go bacznie obserwowała, stosując moje zachowanie do tego, jak on się zachowa; tak też uczyniłam. A teraz zdaje mi się, że mogłabym zasłużyć na jego miłość i że gdyby mnie wybrał, nie byłoby w tym nic tak nadzwyczajnego.
Słowa te wywołały w sercu Emmy taką gorycz, tyle goryczy, że tylko z największym wysiłkiem zdobyła się na odpowiedź:
– Harriet, powiem ci tylko jedno, że pan Knightley jest ostatnim mężczyzną na kuli ziemskiej, który by rozmyślnie okazał kobiecie więcej, niż dla niej istotnie czuje.
Harriet gotowa była uwielbiać przyjaciółkę za odpowiedź tak bardzo po jej myśli i tylko odgłos zbliżających się kroków pana Woodhouse'a uwolnił Emmę od uniesień oraz wybuchów czułości, które byłyby dla niej teraz najgorszą karą. Pan Woodhouse szedł już przez hali, Harriet była zbyt wzburzona, aby móc się z nim spotkać. – Nie potrafię nad sobą zapanować... pan Woodhouse, się zaniepokoi... lepiej więc odejść – na co zyskała bez trudu zgodę przyjaciółki, wymknęła się więc bocznymi drzwiami, z chwilą zaś gdy zniknęła, Emma dała szczery wyraz swoim uczuciom: – O, bodaj moje oczy nigdy nie były jej oglądały!
Reszta dnia i noc, która po nim nastąpiła, nie starczyły na uporządkowanie myśli. Emma była oszołomiona, tonęła w zamęcie tego, co spadło na nią w ciągu ostatnich kilku godzin. Każda chwila niosła jakąś nową niespodziankę, a każda niespodzianka była dla niej upokorzeniem. Czy można to wszystko zrozumieć? Czy można objąć myślą ogrom złudzeń, wśród których żyła, które sama w sobie podsycała? Ileż błędów popełniła! Jakże zaślepione miała umysł i serce! Siedziała bez ruchu, to znów przechadzała się, najpierw w swoim pokoju, potem w sadzie: czuła, że w każdym wypadku, w każdej chwili postępowała jak człowiek słaby, że została niegodnie oszukana, że oszukiwała sama siebie stokroć bardziej niegodnie, że jest nieszczęśliwa i przekona się prawdopodobnie, że dzisiejszy dzień jest zaledwie początkiem czekających ją udręk i upokorzeń.
Pierwszym jej dążeniem było poznać, poznać aż do głębi, własne serce. Poświęcała na ten cel każdą wolną chwilę, jaką jej pozostawiała opieka nad ojcem; wówczas puszczała wodze myślom.
Od jak dawna pan Knightley stał się jej tak drogi, jak to zdradzało teraz każde drganie jej istoty? Kiedy zaczął wywierać na nią wpływ, tak przemożny wpływ? Kiedy objął z kolei miejsce w jej sercu, które Frank Churchill zajmował przez krótki okres? Sięgała myślą wstecz, porównywała ich obu – porównywała swój sąd o nich, odkąd poznała tego ostatniego. Tak, powinna była ich zawsze oceniać sprawiedliwie; ach, czemuż nie przyszła jej dotąd do głowy szczęśliwa myśl porównania ich obu? Przekonała się teraz, że nigdy nie było takiej chwili, kiedy by nie stawiała pana Knightleya nieskończenie wyżej od wszystkich, ani kiedy by jego szacunek dla niej nie był jej cenniejszy ponad wszystko. Przekonała się, że wmawiając sobie, imaginując, postępując we wręcz przeciwnym duchu, zwodziła samą siebie całkowicie, nie znała własnego serca, że, krótko mówiąc, nigdy naprawdę nie kochała się we Franku Churchillu!
Taki był wniosek, do którego doszła po pierwszych rozważaniach. Taką była znajomość samej siebie, jaką zdobyła po zadaniu sobie pierwszych pytań, a zdobyła ją w dość krótkim czasie. Była zgnębiona i oburzona; wstydziła się wszelkich uczuć oprócz jednego, które się jej nagle objawiło: szczerego afektu dla pana Knightleya. Wszelkie inne myśli, jakie ją zaprzątały, przejmowały ją obrzydzeniem.
Z karygodną próżnością wyobrażała sobie, że przenika uczucia wszystkich, z niewybaczalną zarozumiałością chciała decydować o ich losach. Teraz wie, że się myliła na całej linii, i nie można było nawet powiedzieć, że nic nie zrobiła, narobiła bowiem dużo złego. Ściągnęła nieszczęście na Harriet, na samą siebie i, jak się obawiała, na pana Knightleya. Gdyby ten najniedorzeczniejszy ze wszystkich związków miał nastąpić, ona to wyłącznie ponosi winę, jego uczucie bowiem było jedynie tworem wyobraźni Harriet – w to jedno przynajmniej chciała wierzyć – zresztą gdyby się myliła, sobie tylko może czynić wyrzuty... przecież nie byłby w ogóle poznał panny Smith, gdyby nie szaleńczy kaprys Emmy.
Pan Knightley i Harriet Smith! Byłby to związek dystansujący wszystkie dziwy tego rodzaju. W porównaniu z tym miłość Franka Churchilla do Jane Fairfax wydawała się rzeczą codzienną, nie nową, nie budzącą najlżejszego nawet zdziwienia, żadnych niemal zastrzeżeń, niewartą, aby o niej mówić ani myśleć. Pan Knightley i Harriet Smith! Takie wywyższenie dla niej. Takie zejście z piedestału dla niego! Emma myślała z przerażeniem, jak go to pogrąży w opinii ogółu, przewidywała uśmiechy, szyderstwa, wesołe żarty, jakie ludzie będą stroić jego kosztem; zgryzotę i upokorzenie, jakim to będzie dla jego brata, tysiące przykrości, jakie to pociągnie za sobą dla niego. Czy to być może? Nie, to niemożliwe. A jednak czy to naprawdę całkiem niemożliwe? Czy to pierwszy przykład, że człowiek obdarzony nieprzeciętnymi zaletami dał się usidlić niegodnej go osobie? Czyż to pierwszy przykład, by ktoś, zbyt zajęty, aby sam szukać, dał się zdobyć kobiecie, która jego szukała? Czyż to pierwszy przykład, że na tym świecie zdarzają się niekonsekwencje, niedorzeczności albo że przypadek i przyczyny drugorzędne kierują ludzkim losem?
Ach, gdybyż Emma nie była nigdy wysuwała Harriet z cienia! Gdybyż była pozostawiła ją tam, gdzie było jej miejsce i gdzie, jak powiedział wyraźnie pan Knightley, powinna była pozostać! Gdybyż nie była, otumaniona szaleństwem, którego nie sposób ująć w słowa, przeszkodziła jej w poślubieniu przeciętnego młodzieńca, zdolnego zapewnić jej szczęście i szacunek ludzki w tej sferze, do której powinna należeć, wszystko potoczyłoby się spokojnie i gładko, wszystkie te straszne następstwa nie byłyby wynikły.
Jak Harriet mogła być na tyle zarozumiała, by spojrzeć tak wysoko, by pomyśleć o panu Knightleyu! Jak mogła być tak śmiała, by sobie wyobrazić, że wybrał ją taki człowiek, zanim on sam jej o tym nie zapewni! Tymczasem Harriet stała się mniej pokorna, odczuwała mniej skrupułów niż niegdyś. Jak gdyby nie zdawała sobie sprawy ze swej niższości, czy to pod względem umysłu, czy pozycji towarzyskiej. Głębiej jak gdyby odczuwała swego czasu, że pan Elton zniżyłby się, aby ją poślubić, niż teraz, gdy w grę wchodził pan Knightley! Niestety, czyż nie jest to także jej, Emmy, dziełem? Kto nie szczędził wysiłków, aby natchnąć Harriet wysokim pojęciem o sobie? Kto, jeżeli nie ona, kładł jej wciąż w głowę, że powinna dążyć do wywyższenia, jeśli to możliwe, i że ma ogromne dane, aby zdobyć sobie wysoką rangę w życiu? Tak, sobie samej zawdzięcza, że Harriet z pokornego dziewczątka stała się próżną, zarozumiałą panną.
ROZDZIAŁ 48
Do chwili gdy poczuła, że może je stracić, Emma nie zdawała sobie sprawy, w jak znacznym stopniu szczęście jej zależało od tego, że była pierwszą dla pana Knightleya, pierwszą w jego zainteresowaniach i w jego uczuciach. Rada, że tak jest, czując, że się jej to należy, cieszyła się tym stanem bez zastanowienia i dopiero obawa, że ktoś może zająć jej miejsce, dowiodła, jakie to niewypowiedzianie dla niej ważne. Długo, bardzo długo czuła, że jest pierwszą, gdyż pan Knightley nie posiadał we własnej rodzinie żadnej krewnej, jedynie zatem Izabella miała prawo, które można by porównać z jej prawami, a choć wiedziała, jak szczerze pan Knightley kocha i szanuje Izabellę, miała jednak pewność, że to ona, Emma, była dla niego pierwszą przez wiele minionych lat. Nie zasłużyła sobie na to, często bywała niedbała i kapryśna, lekceważąc jego rady lub uparcie mu się przeciwstawiając, nie doceniając połowy jego zalet i sprzeczając się z nim, gdy nie chciał uznać fałszywej i zbyt pochlebnej opinii, jaką miała o sobie. Mimo to, przez silnie rozwinięte uczucia rodzinne i przyzwyczajenie oraz dzięki niezwykłej dobroci serca, kochał ją, czuwał nad nią, kiedy była jeszcze dziewczynką, usiłując wpłynąć na nią dodatnio, bacząc troskliwie, by postępowała należycie, tak jak nikt poza nim tego nie czynił. Pomimo wszystkich swoich wad wiedziała, że jest mu droga, czy nie miałaby nawet prawa powiedzieć: bardzo droga? Kiedy naturalną koleją rzeczy nasuwały się jej nieśmiałe nadzieje, nie pozwalała sobie na to, aby ulegać złudzeniom. Harriet Smith może się zdawać, że jest godną szczególnej, wyłącznej, namiętnej miłości pana Knightleya. Jej tego nie wolno. Nie może łudzić się myślą, że w uczuciu jego do niej jest choćby trochę zaślepienia. Miała bardzo niedawno dowód jego całkowitej bezstronności. Jakże był zgorszony jej zachowaniem wobec panny Bates! Jak szczerze, jak stanowczo wypowiedział się na ten temat! Nie nazbyt stanowczo w stosunku do przewiny, ale niewątpliwie zbyt stanowczo, aby posądzać go o sentyment tkliwszy, mogący górować nad wrodzoną prawością i trzeźwym, acz życzliwym spojrzeniem. Nie miała nadziei, nie odczuwała nic, co zasługiwałoby na miano nadziei, by pan Knightley żywił do niej afekt podobny do tego, o jakim była mowa, ale miała jednak nadzieję (chwilami bardzo wątłą, chwilami nieco silniejszą), że Harriet się myli, że przecenia uczucie, jakie w nim wzbudziła. Emma, dla jego dobra, musi pragnąć, aby przyjaciółka się myliła, choćby nawet pan Knightley nie miał być dla niej nikim, choćby miał pozostać samotny do końca życia. Gdyby Emma mogła być tego pewna, naprawdę, że on się nigdy nie ożeni, sądziła, że to by jej zupełnie wystarczyło. Niech pozostanie nadal tym samym panem Knightleyem dla niej i dla jej ojca, niechaj pozostanie tym samym panem Knightleyem dla całego świata, niechaj pomiędzy Donwell i Hartfield panuje w dalszym ciągu taka przyjaźń i zaufanie, a spokój Emmy będzie zapewniony. Rzeczywiście, nie jest stworzona do małżeństwa. Nie dałoby się ono pogodzić ani z obowiązkami wobec ojca, ani z przywiązaniem, które do niego żywiła. Nic nie może jej rozdzielić z ojcem. Nie wyjdzie za mąż, nawet gdyby pan Knightley poprosił o jej rękę.
Emma pragnie gorąco, aby Harriet doznała rozczarowania, ufa, że gdy ich znów zobaczy razem, będzie mogła przynajmniej się upewnić, jakie są na to dane. Będzie im się przyglądała na przyszłość jak najbardziej, a choć dotychczas rozumiała tak błędnie tych, których obserwowała, w tym wypadku nie dopuszcza nawet myśli, aby mogła być zaślepiona. Powrotu pana Knightleya spodziewano się lada dzień. Będzie miała zatem niedługo pole do obserwacji; aż strach, jak niedługo – zdawało się Emmie, gdy myśli jej biegły w tym jedynym obecnie kierunku. Tymczasem postanowiła nie widywać Harriet. Nic dobrego nie wyniknie dla obu stron, jeśli będą nadal rozmawiały na ten temat. Postanowiła nie dać się przekonać dopóty, dopóki może jeszcze powątpiewać, a jednak nie miała argumentów, by nie chcieć słuchać zwierzeń Harriet. Rozmowa z nią tylko by ją zirytowała. Napisała do niej zatem uprzejmie, ale stanowczo prosząc, by chwilowo nie przychodziła do Hartfield; w liście swym przyznawała, że jej zdaniem należy unikać dalszych poufnych dyskusji na pewien temat, i wyrażała nadzieję, że jeżeli kilka dni upłynie, zanim się spotkają (chyba że w towarzystwie osób trzecich – miała zastrzeżenia tylko przeciwko rozmowom w cztery oczy), będą mogły zachowywać się tak, jak gdyby zapomniały o wczorajszej rozmowie. Harriet poddała się temu, wyraziła zgodę, była wdzięczna.
Kwestia ta została właśnie załatwiona, kiedy nadszedł gość i oderwał myśli Emmy od jedynego tematu, który ją pochłaniał, we śnie i na jawie, przez ostatnią dobę. Była to pani Weston; odwiedziła ona swoją przyszłą synową i wracając do domu wstąpiła do Hartfield zarówno z poczucia obowiązku wobec Emmy, jak dla własnej przyjemności, aby opowiedzieć szczegóły tak ciekawego spotkania.
Pan Weston towarzyszył jej do pani Bates i dzielnie wziął udział w spełnieniu elementarnego obowiązku grzeczności; jednakże pani Weston nie poprzestając na tym namówiła pannę Fairfax, by pojechała z nią na przejażdżkę, z której powróciła mając znacznie więcej do powiedzenia, i to do powiedzenia z prawdziwym zadowoleniem, niż mógł jej dać kwadrans spędzony w salonie pani Bates, wśród tak dziwnych i sprzecznych wrażeń.
Emma była z natury dość ciekawa, toteż nastawiała dobrze uszu, podczas gdy przyjaciółka zdawała jej relację. Pani Weston wyruszyła, by złożyć tę wizytę, wielce zalterowana; zrazu nie chciała w ogóle tam jechać, tylko po prostu napisać do panny Fairfax, odłożyć zaś ceremonialną wizytę, aż trochę wody upłynie i pan Churchill pogodzi się z myślą, że zaręczyny ogłosi się oficjalnie; zważywszy bowiem wszelkie za i przeciw uważała, że podobna wizyta musi posłużyć za temat do plotek; pan Weston wszakże był odmiennego zdania, bardzo mu zależało na tym, aby wyrazić swoją aprobatę pannie Fairfax i jej rodzinie, i nie uważał, aby to mogło dać pole do jakichkolwiek podejrzeń, a gdyby nawet tak być miało, było to bez znaczenia, gdyż „takie rzeczy -jak zauważył – zawsze się wydadzą”. Emma uśmiechnęła się i poczuła, że pan Weston ma słuszne powody, by tak twierdzić. Krótko mówiąc, złożyli ową wizytę ku wielkiemu zakłopotaniu i zmieszaniu bohaterki. Nie była prawie zdolna słowa przemówić, zaś każde jej spojrzenie, każdy gest świadczyły, jak bardzo ją dręczą skrupuły, jak się czuje zawstydzona. Spokojne, z serca płynące zadowolenie starej pani Bates, głośne zaś uniesienia jej córki, której radość hamowała nieco zwykłe gadulstwo, tworzyły atmosferę miłą, lecz nazbyt wzruszającą. Były tak godne szacunku w swoim uszczęśliwieniu, ich uczucia tak absolutnie pozbawione egoizmu, obie myślały tylko
o Jane, o wszystkich, a tak mało o sobie, że wzbudzały najgłębszą sympatię. Niedawno przebyta choroba panny Fairfax posłużyła pani Weston za doskonały pretekst, by zaprosić ją na przejażdżkę; Jane zawahała się i zrazu odmówiła, ale gdy zaczęto nalegać, ustąpiła wreszcie. W czasie tej przejażdżki pani Weston łagodną perswazją przezwyciężyła wreszcie jej zakłopotanie na tyle, by zgodziła się poruszyć tę tak ważną sprawę. Zaczęło się od przeprosin za nieuprzejme na pozór milczenie, które zachowała na początku wizyty, nastąpiły potem zapewnienia najgorętszej wdzięczności, jaką zawsze czuła dla obojga państwa Weston; dopiero kiedy minęły te pierwsze wynurzenia, porozmawiały dłużej o zaręczynach, o tym, jak obecnie stoją sprawy młodych i jak się przyszłość przedstawia. W przekonaniu pani Weston ta rozmowa musiała przynieść wielką ulgę jej towarzyszce, zmuszonej tak długo taić swe uczucia, i była bardzo zadowolona ze wszystkiego, co Jane jej powiedziała na ten temat.
– Mówiła z wielkim przejęciem, ile się nacierpiała w ciągu długich miesięcy potajemnych zaręczyn – ciągnęła dalej pani Weston. – Tak się między innymi wyraziła: „Nie powiem, żebym, odkąd się zaręczyłam, nie przeżyła jednej chwili szczęśliwej, ale mogę wyznać szczerze, że nie zaznałam ani jednej chwili spokoju” – a drżenie warg, które temu towarzyszyło, potwierdzało prawdę tych słów; moje serce to odczuło.
– Biedna dziewczyna! – rzekła Emma. – Sądzi, że źle postąpiła zgadzając się na potajemne zaręczyny.
– Źle! Nikt chyba nie może jej potępić surowiej, niż ona sama skłonna jest to uczynić. „Następstwem tego – powiedziała – było dla mnie nieustanne cierpienie, i tak być powinno. Gdyż bez wzglądu na karę, jaką pociąga za sobą zły postępek, jest on niemniej przeto złym postępkiem. Cierpienie nie zmazuje winy. Nigdy z siebie tej winy nie zmazę. Postępowałam sprzecznie z moimi pojęciami o tym, co dobre i prawe; zaś szczęśliwy obrót, jaki to wszystko wzięło, dobroć, jaką mi państwo teraz okazują, wszystko wydaje mi się niesłuszne, moje sumienie mi to mówi. – I dalej ciągnęła: – Niech pani sobie nie wyobraża, że mi wpojono niezdrowe zasady. Niechaj żaden cień nie padnie na zasady ani troskliwą opiekę przyjaciół, którzy mnie wychowali. Ja jedna ponoszę odpowiedzialność za popełniony błąd, zapewniam panią, że chociaż obecne okoliczności zdają się mnie na pozór usprawiedliwiać, nie mogę myśleć bez obawy, że będę zmuszona powiedzieć pułkownikowi Campbellowi całą prawdę”.
– Biedna dziewczyna! – powtórzyła Emma. – Jak widzę, zanadto kocha Franka. Tylko miłość mogła ją skłonić do zawarcia potajemnych zaręczyn. Miłość zwyciężyła rozsądek.
– Tak, nie wątpię, że jest bardzo do niego przywiązana.
– Widzę teraz z przykrością – westchnęła Emma – że często czuła się nieszczęśliwa z mojej winy.
– Czyniłaś to nieświadomie, moja droga. Jane musiała jednak to mieć na myśli, gdy wspomniała o nieporozumieniach, o których Frank nam już kiedyś napomknął. Jednym z naturalnych następstw dwuznacznej sytuacji, w jaką się dała wplątać, było, jak powiada, że stała się nieopanowana. Poczucie, że źle postąpiła, wydało ją na pastwę niepokoju, uczyniło podejrzliwą i skorą do irytacji w stopniu, który musiał być, który był trudny do zniesienia dla Franka. „Nie miałam dość wyrozumiałości – przyznała się – wyrozumiałości dla jego temperamentu i humoru, tego zachwycającego humoru i dowcipu, skłonności do żartów, które w innych okolicznościach nie przestałyby mnie czarować, tak jak mnie zrazu czarowały”. Potem zaczęła mówić o tobie i o wielkiej dobroci, jaką jej okazałaś w czasie choroby, i z rumieńcem, który zdradził, jak wszystkie te fakty się z sobą splatały, prosiła, żebym, gdy tylko nadarzy się sposobność, podziękowała ci – a nigdy nie zdoła ci dość podziękować – za twoje najlepsze chęci, za wszystkie usiłowania, by przyjść jej z pomocą, za dobro, którego od ciebie doznała. Zdaje sobie sprawę, że sama nigdy ci za to nie okazała swojej wdzięczności.
– Gdybym nie była pewna, że Jane jest teraz szczęśliwa – powiedziała Emma z powagą – (a jest nią niewątpliwie, pomimo lekkich wyrzutów sumienia) nie mogłabym znieść tych podziękowań, bo, ach, droga pani, gdyby położyć na szali dobro i zło, które wyrządziłam pannie Fairfax... No, cóż – dodała opanowując się i usiłując mówić swobodniejszym tonem – trzeba o tym zapomnieć. Jak to miło z pani strony, że opowiada mi pani te interesujące szczegóły, ukazują one Jane w nader pochlebnym świetle. Jestem pewna, że jest bardzo dobra, mam nadzieję, że będzie bardzo szczęśliwa. Słusznie się stało, że to on posiada fortunę, bo zdaje mi się, że zalety są całkowicie po jej stronie.
Podobna konkluzja nie mogła obejść się bez żywej repliki ze strony pani Weston. Miała ona bardzo dodatnie pojęcie o Franku, i to niemal pod każdym względem, nie dość na tym, bardzo go kochała. Obrona jej zatem była poważna. Mówiła z wielkim rozumem i z nie niniejszym uczuciem, nie zdołała jednak przykuć uwagi Emmy, myśl jej powędrowała wkrótce na Brunswick Square czy też do Donwell, nie próbowała nawet słuchać, a kiedy pani Weston zakończyła: – Nie dostaliśmy jeszcze listu, którego z takim niepokojem wyglądamy, ale mamy nadzieję, że wkrótce nadejdzie – Emma zastanawiała się chwilę, co ma na to odpowiedzieć, a wreszcie odpowiedziała na chybił trafił, zanim zdołała sobie przypomnieć, jakiego to listu wyglądają państwo Weston z takim niepokojem.
– Jak się czujesz, Emmo? – zapytała pani Weston w chwili rozstania.
– Znakomicie. Ja się zawsze dobrze czuję, wie pani. Proszę, niech pani nie zapomni zawiadomić mnie, gdy list nadejdzie, i to jak najprędzej
Wiadomości przekazane przez panią Weston dostarczyły Emmie tematu do przykrych refleksji, zwiększając jej szacunek i współczucie oraz świadomość dawnych krzywd wyrządzonych pannie Fairfax. Żałowała gorzko, że nie starała się zawrzeć z nią bliższej znajomości, i rumieniła się na myśl, że to zazdrość była po części tego przyczyną. Gdyby poszła za radą pana Knightleya, gdyby okazała pannie Fairfax należne jej względy, gdyby starała się bliżej ją poznać, nawiązać z nią bardziej zażyłe stosunki, gdyby szukała przyjaciółki w niej, zamiast w Harriet Smith, byłaby według wszelkiego prawdopodobieństwa uniknęła cierpień, które ją teraz przytłaczały. Urodzenie, zdolności i edukacja zdawały się przeznaczać Jane na wymarzoną towarzyszkę Emmy, którą powinna była powitać z wdzięcznością, a kogóż wybrała sobie w zamian? Przypuśćmy nawet, że nie byłyby zostały przyjaciółkami od serca, panna Fairfax nigdy nie zwierzyłaby się jej w tak doniosłej sprawie... co było więcej niż prawdopodobne... to jednak znając ją tak, jak powinna i mogła ją znać, Emma zdołałaby się ustrzec od podejrzewania Jane o godny nagany sentyment do pana Dixona. To te podejrzenia, które nie tylko sama tak niedorzecznie powzięła i żywiła w sercu, lecz którymi w sposób karygodny się podzieliła, potem, jak się obawiała, wskutek lekkomyślności czy też niedbalstwa Franka Churchilla głęboko zraniły subtelne uczucia Jane. Emma nabrała przekonania, iż ze wszystkich niechętnych duchów, które otaczały nieszczęśliwą dziewczynę od chwili jej przyjazdu do Highbury, ona to była najbardziej niebezpieczna. Jane musiało się wydawać, że Emma jest jej zawziętym wrogiem. Nie zdarzyło się nigdy, ilekroć spotkali się we troje, aby Emma nie zakłóciła spokoju Jane tysiącem ukłuć; kto wie, może wtedy ta pospieszna ucieczka z Donwell to był wybuch udręczonej duszy, która dłużej znieść nie mogła podobnej sytuacji?
Wieczór tego dnia w Hartfield był smutny i wlókł się bez końca. Przyczyniła się do tego jeszcze ponura pogoda. Przyszła burza z gwałtownym, zimnym deszczem; nic nie zdradzało, że to lipiec, prócz liści na drzewach i krzewach, które wiatr strącał bezlitośnie, i długiego dnia, tym dłużej ukazującego oczom ludzkim ów smętny widok.
Pogoda wpłynęła fatalnie na pana Woodhouse'a, toteż utrzymanie go w znośnej kondycji wymagało nieustannych starań córki, przykutej do jego boku; nigdy jeszcze otaczanie ojca opieką nie wymagało takiego wysiłku ze strony Emmy. Przypomniał się jej pierwszy samotny wieczór w tète-à-tète z ojcem w dniu ślubu pani Weston, ale wówczas pan Knightley przyszedł wkrótce po herbacie i rozproszył melancholijny nastrój. Niestety!
Przemiłe dowody, jaki urok posiada dla niego Hartfield – o czym świadczyły wyraźnie podobne wizyty – mogą wkrótce stać się minioną przeszłością. Obraz, który wytworzyła sobie wówczas o niedolach zbliżającej się zimy, okazał się mylny; nie opuścił ich ani jeden przyjaciel, nie ominęła ani jedna przyjemność. Jednakże obecne przewidywania, jak się obawiała, nie okażą się równie płonne. Wizja przyszłości, jaka obecnie się przed nią otwiera, jest tak ponura, że nic nie może jej całkowicie rozproszyć, a nawet choćby trochę opromienić. Jeżeli w kółku przyjaciół stanie się wszystko to, co stać się może, Hartfield opustoszeje prawie doszczętnie, ona zaś pozostanie, by pocieszać ojca – otoczona widmami zburzonego szczęścia.
Dziecko, które urodzi się w Randalls, stanowić będzie nowy cel, droższy nawet niż dawna pupilka, wypełni zarówno serce, jak czas pani Weston. Stracą ją, a prawdopodobnie w znacznym stopniu i jej męża. Frank Churchill więcej tu nie wróci, zaś panna Fairfax wkrótce, jak przypuszczać należy, przestanie się zaliczać do mieszkańców Highbury. Pobiorą się i osiądą na stałe w Enscombe lub gdzieś w pobliżu. Wszystko, co dobre, zostanie Emmie zabrane, a gdy do tych strat przybędzie jeszcze utrata Donwell, kto pozostanie z bliskich, oddanych i rozumnych przyjaciół? Pan Knightley nie będzie już przychodził na wieczorne pogawędki! Przestanie pojawiać się o każdej porze, jak gdyby rad był zawsze znaleźć się w ich domu raczej niż we własnym! Jakże ona to zniesie?! A jeżeli go straci przez pannę Smith, jeżeli trzeba będzie pogodzić się z myślą, że pan Knightley znajduje w osobie Harriet wszystko, czego mu do szczęścia potrzeba? Jeżeli ona ma być tą wybraną, tą pierwszą, najdroższą, przyjaciółką, żoną, od której oczekiwał wszelkich łask, jakie życie dać może, wówczas zgryzoty Emmy pogłębiać będzie nieodstępna myśl, że wszystko to jest jej dziełem.
Gdy przed jej oczami otwierała się aż tak czarna otchłań, nie mogła zapanować nad dreszczem lub ciężkim westchnieniem; czasem spacerowała po pokoju przez kilka sekund, jedynym zaś źródłem, z którego mogła czerpać coś na kształt otuchy czy też uspokojenia, było postanowienie, że na przyszłość postara się lepiej postępować, oraz nadzieja, że choćby nawet następna i wszystkie dalsze zimy miały znacznie ustępować poprzednim pod względem rozrywek i wesołości, to jednak każda z nich zastanie ją rozsądniejszą, lepiej znającą siebie, mijając zaś pozostawi w jej sercu mniej powodów do żałosnych rozpamiętywań.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
JoannaS
5 tys. funtów rocznie
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z Falenicy
|
Wysłany: Sob 14:00, 19 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 49
Niepogoda trwała bez przerwy przez cały następny ranek; jednaka pustka i smutek zdawały się panować w Hartfield; tymczasem po południu nastąpiło przejaśnienie, wiatr zmienił kierunek i przegoniwszy chmury złagodniał; ukazało się słońce, wróciło lato. Z całym zapałem, jaki budzi podobny przełom, Emma postanowiła jak najprędzej znaleźć się na dworze. Nigdy jeszcze nie odczuła tak silnie czaru cudownych widoków, woni, tchnienia przyrody po burzy, kojącego, ciepłego i pełnego blasku. Tęskniła za pogodą ducha, którą obdarzyć ją mógł ów uśmiech przyrody, dzięki zaś panu Perry'emu, który pojawił się wkrótce po obiedzie i zwolnił ją na godzinę od obowiązku dotrzymywania towarzystwa ojcu, miała kompletną swobodę, nie tracąc więc czasu pospieszyła do sadu. Okrążyła go kilka razy, nieco pokrzepiona na duchu i lepszej myśli; w tej samej chwili zobaczyła pana Knightleya, jak otwiera furtkę ogrodową i zmierza ku niej. Była to pierwsza wieść o jego powrocie do Londynu. Myślała o nim przed chwilą, jak o kimś, kto niewątpliwie znajduje się w odległości szesnastu mil. Miała zaledwie czas pobieżnie uporządkować myśli. Musi być skupiona i spokojna. Nie upłynęło pół minuty, a już znalazł się przy niej. Wzajemne powitanie było poważne i nieco wymuszone. Zapytała o rodzinę, wszyscy miewali się dobrze. – Kiedy wyjechał z Londynu? Dopiero dziś rano? – No, to musiał zmoknąć w drodze! – Tak! – Dowiedziała się, że pan Rnightley zamierza dotrzymać jej towarzystwa na spacerze. „Zajrzał przez okno do jadalnego pokoju, przekonał się, że jest tam niepotrzebny, wolał więc odetchnąć świeżym powietrzem”. Pomyślała, że zarówno jego mina, jak słowa, nie świadczą o pogodnym nastroju; pierwszą tego przyczyną, jaką jej podszepnęła obawa, było to, że oznajmił może bratu o swoich planach i zmartwił go sposób, w jaki zostały przyjęte.
Szli razem. Pan Knightley milczał. Emmie zdawało się, że często na nią spogląda, jak gdyby starał się zajrzeć jej w oczy, które uparcie odwracała. Wzbudziło to w niej nowy lęk. Może chce z nią pomówić o swej miłości do Harriet i szuka tylko zachęty z jej strony. Nie przyszła mu z pomocą, nie czuła się na siłach ułatwić mu wszczęcia podobnego tematu. Musi poradzić sobie sam. A jednak nie mogła znieść milczenia. Z jego strony było to całkiem naturalne. Zastanowiła się, powzięła decyzję i, siląc się na śmiech, zaczęła:
– Czekają pana nowiny, dowie się pan o czymś, co pana dosyć zdziwi.
– Nowiny? – odrzekł spokojnie patrząc na nią. – Jakiego rodzaju?
– Ach, najlepsze, jakie być mogą: o ślubie.
Odczekawszy chwilę, jak gdyby chciał się upewnić, że Emma nie zamierza już nic więcej powiedzieć, odparł:
– Jeżeli pani ma na myśli Jane Fairfax i Franka Churchilla, to już o tym słyszałem.
– Od kogo? – wykrzyknęła Emma, obracając ku niemu twarz płonącą rumieńcem, usłyszawszy to bowiem pomyślała, że wstąpił po drodze do pani Goddard.
– Pan Weston pisał do mnie dziś rano kilka słów o sprawach parafialnych i kończąc doniósł mi krótko o tym, co się stało.
Emma odetchnęła z ulgą i mogła po chwili powiedzieć już z większym spokojem.
– Pan był prawdopodobnie mniej zdziwiony niż każdy z nas, bo miał już pewne podejrzenia. Nie zapomniałam, że pan próbował kiedyś mnie ostrzec. Żałuję, że pana wówczas nie posłuchałam... ale – głosem stłumionym i z ciężkim westchnieniem – byłam jakby dotknięta ślepotą.
Przez parę chwil nie padło ani jedno słowo i Emma nie podejrzewała, aby wzbudziła jakieś szczególne zainteresowanie w swoim towarzyszu, kiedy nagle poczuła, że bierze ją za rękę, że przyciska tę rękę do serca i zniżywszy głos mówi tonem zdradzającym wielkie wzruszenie:
– Czas zgoi tę ranę, moja najdroższa Emmo. Pani niezwykle zdrowy rozsądek, obowiązki wobec ojca spełniane z takim oddaniem... Wiem, że nie pozwoli pani sobie... – Tu znów przycisnął jej rękę i dodał głosem przerywanym, jeszcze bardziej stłumionym: – Uczucie najgorętszej przyjaźni... oburzenie... niegodziwy łotr! – Zakończył zaś donośniej, bardziej stanowczo: – On niedługo stąd wyjedzie. Wkrótce znajdą się w Yorkshire. Żal mi jej. Warta była lepszego losu.
Emma zrozumiała go i, gdy tylko opanowała drżenie, jakie wzbudziło w niej tak tkliwe współczucie, pospieszyła z odpowiedzią:
– Bardzo pan dobry, ale jest pan w błędzie, z którego muszę pana wyprowadzić. Nie zasługuję na podobne współczucie. Moje zaślepienie na to, co się dzieje, sprawiło, że postępowałam wobec nich w sposób, którego całe życie będę się wstydzić; uległam szalonej pokusie mówiąc i czyniąc wiele rzeczy mogących wywołać przykre dla mnie komentarze, nie mam jednak poza tym powodów, aby żałować, że nie zostałam wcześniej dopuszczona do sekretu.
– Emmo! – wykrzyknął wpatrując się w nią pytająco: – Czy to prawda? – Zaraz jednak się opanował: – Rozumiem panią, proszę mi wybaczyć, rad jestem, że pani choć tyle może mi powiedzieć. Nie jest on człowiekiem, którego warto żałować, doprawdy! Mam nadzieję, że niedługo przyzna to pani nie samym tylko rozumem. Na szczęście sentyment ów nie owładnął panią z większą siłą. Nie byłem w stanie, przyznaję, z pani zachowania wywnioskować, jaki jest stopień pani uczuć, byłem tylko pewien, że go pani wyróżnia, a nie sądziłem nigdy, by zasługiwał na to wyróżnienie. Jest hańbą męskiego rodu. I za to ma otrzymać w nagrodę tę uroczą kobietę? Jane! Jane! Zły los panią czeka!
– Drogi panie – powiedziała Emma starając się mówić spokojnie i stanowczo, w istocie jednak do głębi poruszona. – Znalazłam się w niezwykle trudnej sytuacji. Nie mogę pozwolić, aby pan nadal trwał w błędzie; a jednak skoro moje zachowanie dało pole do podobnych wniosków, mam równie poważne powody, by wstydzić się wyznania, że nigdy nie byłam naprawdę zakochana w człowieku, o którym mówimy, tak jak wstydziłaby się kobieta, zmuszona do wręcz przeciwnych wyznań. A jednak nie byłam nigdy naprawdę zakochana.
Słuchał w zupełnym milczeniu. Emma pragnęła, aby coś powiedział, ale on nie chciał mówić. Zrozumiała, że musi wyznać więcej, zanim zasłuży sobie na jego pobłażliwość, ciężko jej było wszakże poniżyć się jeszcze bardziej w jego oczach. Mimo to ciągnęła dalej:
– Niewiele mogę powiedzieć na swoją obronę. Skusiły mnie jego hołdy i pozwoliłam sobie na to, aby ukazać, jak mi są miłe. Stara historia zapewne... pospolita... setki takich zdarzało się przede mną osobom mojej płci; a jednak nie jest ona przez to mniej karygodna, gdy wchodzi w grę osoba, która tak jak ja, chełpi się intuicją. Wiele okoliczności się na to złożyło, że jednak pokusa była silna. Frank jest synem pana Westona – widywałam go nieustannie... od pierwszej chwili wydawał mi się bardzo miły... krótko mówiąc... (tu westchnęła). pozwoli pan, że wyznam szczerze wszystkie powody, skupiają się one w końcu w tym jednym... pochlebiało to mojej próżności, pozwalałam więc na jego hołdy. Ostatnio wszakże, i to już od dość dawna, naprawdę, nie wyobrażałam sobie, aby miały jakiekolwiek znaczenie. Rozumiałam, że taki już ma zwyczaj, takich używa sposobów, że nie należy tego brać poważnie. Narzucał mi swoje uwielbienie, ale nie uczynił mi krzywdy. Nigdy nie byłam nim naprawdę zajęta. A teraz rozumiem, zdaje się, jego zachowanie. Nie starał się bynajmniej zdobyć mego uczucia. Służyłam za parawan, za którym chciał ukryć istotne więzy łączące go z inną. Celem jego było rzucenie piasku w oczy wszystkim, którzy go otaczali – jestem pewna, że nikt bardziej ode mnie nie uległ zaślepieniu – z tą tylko różnicą, że nie było to prawdziwe zaślepienie, miałam szczęście... Słowem, tak czy inaczej, jak się okazało, nie był dla mnie niebezpieczny.
Liczyła, że teraz usłyszy odpowiedź... chociaż parę słów, że postępowanie jej stało się dla niego zrozumiałe, ale on milczał, jak się Emmie zdawało, pogrążony w myślach. W końcu, i to niemal zwykłym głosem, powiedział:
– Nigdy nie miałem wysokiej opinii o Franku Churchillu. Skłonny jestem wszakże przypuszczać, że go źle sądziłem. Znajomość moja z nim była tak powierzchowna. A nawet jeżeli sądziłem trafnie jego dotychczasowe postępowanie, to myślę, że w przyszłości może się poprawić. Są na to pewne dane, skoro będzie miał przy swoim boku taką kobietę. Nie mam powodu, aby mu źle życzyć, a przez wzgląd na nią, której szczęście zależne jest od jego charakteru i postępowania, będę mu z pewnością dobrze życzył.
– Nie wątpię, że mogą być szczęśliwi – powiedziała Emma. – Wierzę, że są do siebie nawzajem bardzo szczerze przywiązani.
– Szczęśliwy z niego człowiek – odrzekł pan Knightley z przekonaniem. – Tak młodo, w dwudziestym trzecim roku życia, więc w okresie, kiedy, jeśli mężczyzna wybiera żonę, zazwyczaj wybiera źle! W wieku lat dwudziestu trzech wyciągnąć taki los na loterii życia! Jakże długi okres niezmąconego szczęścia, wedle ludzkich rachub, leży przed tym młodzieńcem! Być pewnym miłości takiej kobiety – miłości bezinteresownej – gdyż charakter Jane Fairfax daje gwarancję bezinteresowności: wszystko za tym przemawia, równość pod względem pozycji, mam na myśli pozycji towarzyskiej, te same poglądy, te same przyzwyczajenia, ten sam sposób bycia, co jest najważniejsze: równość pod każdym względem z wyjątkiem jednego, a ten jedyny wzgląd, jeśli zważyć niewątpliwą czystość jej serca, może tylko zwiększyć jeszcze jego szczęście, będzie miał możność bowiem obdarzenia jej tym jedynym, czego jej brak. Mężczyzna powinien zawsze pragnąć, by mógł wprowadzić kobietę do piękniejszego domu niż dom, z którego ją zabiera, ten zaś, kto może to uczynić, jeśli przy tym nie wątpi w jej uczucie, jest w moim pojęciu najszczęśliwszym ze wszystkich śmiertelników. Frank Churchill jest naprawdę wybrańcem losu. Wszystko obraca się na jego korzyść. Poznaje młodą pannę u wód, zdobywa jej miłość, nie zraża jej nawet lekceważącym traktowaniem, tymczasem, gdyby zarówno on, jak cała jego rodzina szukali na całym świecie idealnej żony dla niego, nie mogliby znaleźć lepszej. Wujenka stoi mu na przeszkodzie, wujenka umiera. Wystarczy, aby Frank Churchill powiedział słowo, a wszyscy znajomi gotowi są dopomóc mu w jego szczęściu. Postąpił źle wobec wszystkich, a wszyscy przebaczają mu z radością. Doprawdy, szczęśliwy z niego człowiek!
– Mówi pan tak, jak gdyby mu pan zazdrościł.
– Bo mu naprawdę zazdroszczę, panno Emmo. Jest pod tym jednym względem przedmiotem mojej zazdrości.
Emma nie mogła mówić więcej. Zdawało się, że zaledwie pół słowa dzieli ich od tematu Harriet, pragnęła więc uniknąć tego za wszelką cenę. Szybko nakreśliła plan: zacznie mówić o czymś krańcowo różnym, o dzieciach z Brunswick Square i już zaczerpnęła tchu, żeby zacząć, kiedy pan Knightley ją zaskoczył:
– Nie chce mnie pani zapytać, czego mu zazdroszczę? Postanowiła pani wyrzec się wszelkiej ciekawości? To bardzo rozumnie, ale ja nie mogę rządzić się rozumem. Panno Emmo, muszę pani powiedzieć to, o co pani nie chce zapytać, choć może za chwilę będę pragnął, aby to nigdy nie zostało powiedziane.
– W takim razie niech pan nie mówi, niech pan nie mówi! – zawołała porywczo. – Niech pan trochę zaczeka, rozważy, nie zdradza swoich myśli.
– Dziękuję pani – rzekł tonem głęboko zasmuconym i nie odezwał się już więcej.
Emma nie mogła znieść myśli, że go zraniła. Chciał jej się zwierzyć, może poradzić – wysłucha go, choćby to nie wiem ile miało ją kosztować. Może będzie świadkiem jego decyzji, może go do niej nakłoni, może wystarczy, żeby wygłosiła pochwałę Harriet, może otwierając mu oczy, że wszystko zależy jedynie od niego, wyzwoli go ze stanu niepewności, który dla ludzi o takim jak on charakterze jest najgorszą ze wszystkich alternatyw. Stanęli przed domem.
– Pani już wraca? – zapytał.
– Nie – odrzekła Emma umocniona w swym postanowieniu smutkiem brzmiącym w jego głosie. – Chciałabym jeszcze trochę pospacerować, pan Perry jest u ojca. – A po kilku krokach dodała: – Przerwałam panu tak szorstko przed chwilą i obawiam się, że zrobiłam panu przykrość. Ale jeżeli życzy pan sobie pomówić ze mną szczerze jak z przyjacielem albo zapytać mnie o zdanie w jakiejkolwiek sprawie, którą pan zamyśla, jak z kimś prawdziwie bliskim, jestem na pańskie rozkazy. Gotowam wszystkiego wysłuchać, co pan chciałby mi powiedzieć. Powiem panu najdokładniej, co o tym myślę.
– Jak z przyjacielem – powtórzył pan Knightley. – Panno Emmo, to oznacza... nic nie chcę mówić. Lecz... niech pani nie odchodzi... dlaczegóż miałbym się wahać? Posunąłem się już zbyt daleko, by dłużej ukrywać. Panno Emmo, przyjmuję pani propozycję, choć to może się wydawać dziwne, przyjmuję i zwracam się do pani jak do przyjaciela. Proszę mi powiedzieć szczerze, czy mogę liczyć, że kiedyś zdobędę szczęście?
Przerwał z całą powagą patrząc, jakie wrażenie zrobiło na niej to pytanie; wyraz jego oczu głęboko wzruszył Emmę.
– Emmo, moja najdroższa – powiedział – bo najdroższą pozostanie pani dla mnie zawsze, jakikolwiek będzie wynik naszej rozmowy, moja najdroższa, moja najukochańsza Emmo – proszę, niech pani odpowie mi od razu. Niech pani powie: „nie”, jeżeli to ma być powiedziane. – Nie była zdolna wymówić słowa. – Milczy pani! – wykrzyknął wielce wzburzony. – Milczy pani! Na razie więcej nie żądam.
Emma myślała, że zemdleje ze wzruszenia. W tej ważkiej chwili uczuciem, które dominowało w niej nad wszystkimi innymi, była obawa, że się zbudzi z najszczęśliwszego snu w życiu.
– Nie jestem mówcą, panno Emmo – ciągnął wkrótce dalej tonem tak szczerej, niekłamanej tkliwości, że nie mógł nie trafić do serca. – Gdybym mniej panią kochał, potrafiłbym może więcej o tym powiedzieć. Ale pani wie, jaki jestem. Nie usłyszy pani ode mnie nic oprócz prawdy. Krytykowałem panią, prawiłem jej kazania, a pani znosiła to tak, jak żadna kobieta by nie zniosła. Niechże więc pani wysłucha prawdy, którą jej teraz powiem, najdroższa Emmo, równie dobrze, jak ją pani dotychczas znosiła. Sposób, w jaki zostanie wyrażona, nie będzie za mną przemawiał, zaiste. Bóg widzi, że byłem zbyt nieśmiałym wielbicielem. Ale pani mnie zrozumie. Tak, pani widzi, rozumie moje uczucia i jeżeli to możliwe, będzie mi pani wzajemna. Teraz pragnę tylko usłyszeć, raz jeden usłyszeć pani głos.
Gdy to mówił, umysł Emmy pracował szybko i z właściwą myśli zdumiewającą lotnością zdołał – nie roniąc ani słowa – objąć i pojąć całą prawdę: zrozumiała, że nadzieje Harriet są całkowicie bezpodstawne, że wszystko to jest pomyłką, złudzeniem, złudzeniem podobnym do tych, które ją tak często mamiły, że Harriet jest dla niego niczym, ona zaś wszystkim, że to, co powiedziała myśląc o Harriet, zostało zrozumiane jako wyraz jej uczuć i że wysuwane przez nią obawy, wątpliwości, wahania miały za cel zniechęcenie go do jej własnej osoby. Zdążyła ponadto nie tylko nabrać przekonania opromienionego blaskiem przyszłego szczęścia, zdążyła jeszcze ucieszyć się, że nie zdradziła sekretu Harriet, oraz powziąć postanowienie, że nie trzeba się z nim zdradzić, że się z nim nie zdradzi. Była to jedyna przysługa, jaką mogła wyświadczyć swojej biednej przyjaciółce. Emma nie miała bowiem w sobie dość bohaterskich uczuć, aby zdolna była błagać go, by przeniósł swe afekty z niej na Harriet, jako na osobę nieskończenie bardziej godną tego szczęścia, ani zdobyć się na prostszą i wznioślejszą ofiarę odmówienia mu swej ręki raz na zawsze, bez podawania jakichkolwiek pobudek, dlatego tylko, że nie mógł poślubić ich obu. Współczuła Harriet, myślała o niej z bólem i ze skruchą, ale żaden poryw szaleńczej wspaniałomyślności, która kazałaby jej działać wbrew nakazom zdrowego rozsądku, nie wstrząsnął jej sumieniem. Sprowadziła przyjaciółkę na manowce i będzie to sobie wyrzucała wiecznie, lecz równie silne jak uczucie, silniejsze niż kiedykolwiek było przekonanie, że należałoby potępić taki związek jako niegodny i poniżający. Droga przed nią jest jasno wytknięta, choć bynajmniej nie gładka. Zaczęła więc mówić tak, jak on ją o to błagał. Co mu powiedziała? Oczywiście to, co powinna była powiedzieć. Dama tak zawsze czyni. Powiedziała mu dosyć, by okazać, że nie ma powodu rozpaczać, dosyć – żeby go zachęcić czekając, aż on ze swej strony doda coś więcej. Istotnie był przez chwilę w rozpaczy, kazano mu tak kategorycznie być ostrożnym i milczeć, że na razie wszystkie jego nadzieje rozpadły się w gruzy: Emma nie chciała go nawet wysłuchać. Zmiana nastąpiła może nieco nagle: propozycja dalszego spaceru, nawiązanie rozmowy, którą sama przed chwilą przerwała, mogły się wydać trochę niezwykłe. Czuła niekonsekwencję swego zachowania, ale pan Knightley był tak wyrozumiały, że zniósł to cierpliwie i nie prosił o dalsze wyjaśnienia.
Rzadko, bardzo rzadko w jakichkolwiek wyjaśnieniach pomiędzy ludźmi wyłania się całkowita prawda, rzadko zdarza się, by coś nie było choć trochę zatajone lub trochę mylnie zrozumiane, lecz tam, gdzie tak jak w tym wypadku, może mylnie zrozumiano postępowanie, ale nie uczucia, rzecz ta nie była chyba znów tak bardzo istotna. Pan Knightley nie mógł przypisać Emmie serca bardziej miękkiego, niż je miała w rzeczywistości, ani serca bardziej skłonnego, aby przyjąć jego miłość.
Prawdę powiedziawszy nie podejrzewał, jak silny wpływ na nią wywierał. Poszedł za nią do ogrodu nie wiedząc, że dojdzie między nimi do rozstrzygającej rozmowy. Wybrał się do Hartfield zaniepokojony, chcąc się przekonać, jak zniosła wiadomość o zaręczynach Franka Churchilla, bez żadnych egoistycznych zamiarów, bez żadnego celu poza chęcią pocieszenia jej lub służenia radą, gdyby mu się zwierzyła. To, co nastąpiło, było dziełem chwili, bezpośrednim podziałaniem tego, co usłyszał w odpowiedzi na wybuch jego uczuć. Błoga pewność, że Frank Churchill jest jej całkowicie obojętny, że serce Emmy jest wolne, zrodziła w nim nadzieję, że z czasem on mógłby zdobyć jej miłość – ale były to nadzieje na dalszą metę – teraz, w chwilowym zwycięstwie afektu nad rozsądkiem, pragnął tylko, by mu powiedziała, że nie zabrania mu starać się o wzajemność. Tym bardziej upoiły go znacznie śmielsze nadzieje, które się przed nim stopniowo otwierały. Miłość, o którą prosił, by wolno mu było wzbudzić, już była jego udziałem. W ciągu pół godziny przeszedł drogę wiodącą od bezgranicznej rozpaczy do czegoś, co było tak podobne do idealnego szczęścia, że nie znosiło innej nazwy.
Ona również przeżyła podobną drogę. Owe pół godziny dało obojgu bezcenną pewność, że są kochani, uwolniło oboje z jednakowo silnych pęt wzajemnego niezrozumienia, zazdrości czy też nieufności. Z jego strony była to zastarzała zazdrość, datująca się od przybycia, a nawet od zapowiedzi przybycia Franka Churchilla. Był zakochany w Emmie, a zazdrosny o Franka Churchilla, i oba te uczucia powstały w nim zapewne równocześnie, jedno z nich uzmysłowiło mu istnienie drugiego. Zazdrość o Franka Churchilla wygnała go z tej okolicy. Wycieczka do Box Hill skłoniła go do wyjazdu. Oszczędzi sobie widoku takich dozwolonych, łaskawie przyjmowanych hołdów. Wyjechał, by wyrobić w sobie obojętność. Lecz obrał na to niewłaściwe miejsce. W domu jego brata zbyt wiele było rodzinnego szczęścia, kobieta odgrywała w nim zbyt doniosłą rolę; Izabella była zanadto podobna do Emmy, różniąc się od niej tylko ową uderzającą niższością umysłu, na której tle tym świetniej błyszczała inteligencja siostry; niewiele mógł więc zdziałać, nawet gdyby pozostał dłużej w Londynie. Trawił tam jednak wytrwale dzień za dniem, aż wreszcie dzisiejsza ranna poczta przyniosła wiadomość o zaręczynach Jane Fairfax. Wówczas to, obok radości, którą poczuł, i to poczuł bez żadnych skrupułów, nigdy bowiem nie uważał, by Frank Churchill był godny Emmy, obok radości ogarnęła go taka serdeczna troska, taki dojmujący niepokój o nią, że nie mógł dłużej usiedzieć w Londynie. Wrócił do domu konno w ulewny deszcz i zaraz po obiedzie poszedł do Hartfield przekonać się, jak najsłodsza i najlepsza istota na świecie, istota bez winy, pomimo wszystkich win, zniosła to odkrycie.
Zastał ją wzburzoną i przybitą. Frank Churchill to zbrodniarz! Usłyszał z jej ust zapewnienie, że go nigdy nie kochała. Charakter Franka Churchilla przestał być tak czarny, jak mu się dotychczas zdawało. Teraz Emma jest już jego Emmą, dała mu na to rękę i słowo, gdy razem wracali do domu; gdyby był zdolny poświęcić w tej chwili choć jedną myśl Frankowi Churchilowi, tenże wydałby mu się zapewne bardzo dobrym chłopcem.
ROZDZIAŁ 50
Z jakże odmiennymi uczuciami powracała Emma pod dach rodzicielskiego domu od tych, z którymi go opuszczała! Żywiła zaledwie nadzieję na krótkie wytchnienie od cierpień; teraz serce jej drżało ze szczęścia, i to szczęścia takiego, które jeszcze wzrastać będzie, gdy drżenie serca się uśmierzy.
Zasiedli do herbaty, to samo towarzystwo tak często zbierało się dokoła tegoż stołu i w tymże składzie! Wzrok jej tak często spoczywał na tych samych krzewach rosnących na trawniku i podziwiał te same wspaniałe efekty zachodzącego słońca! Nigdy jednak nie znalazła się jeszcze Emma w podobnym stanie ducha, tego nawet nie sposób porównać, toteż z trudem wytężyła siły na to, by spełnić obowiązki czujnej pani domu i oddanej córki.
Biedny pan Woodhouse nie podejrzewał, co knuje przeciwko niemu człowiek, którego tak serdecznie powitał w swoim domu i któremu wyrażał tak szczerą nadzieję, że się nie zaziębił w czasie konnej przejażdżki. Gdyby mógł zajrzeć w serce sąsiada, przestałby się troszczyć o jego płuca; staruszek nie przeczuwał wszakże w najbardziej wybujałej fantazji grożącego mu niebezpieczeństwa, nie dostrzegł nawet najmniejszej zmiany w wyglądzie i zachowaniu obojga, toteż powtarzał im najspokojniej w świecie wszystkie nowinki, które wytrząsnął przed nim pan Perry, i mówił dalej z wielkim zadowoleniem nie podejrzewając, co oni mogliby mu w zamian oznajmić.
Póki pan Knightley był z nimi, Emmę nadal trawiła gorączka, ale gdy się oddalił, zaczęła się trochę uspokajać i uciszać, natomiast w ciągu bezsennej nocy, która była nieuniknioną zapłatą za taki wieczór, nasunęło się jej parę bardzo poważnych kwestii do rozważenia, zrozumiała, że nawet takie wielkie szczęście nie może być niezmącone. Stanęli jej w pamięci ojciec i Harriet. Z chwilą gdy znalazła się sama, poczuła całe brzemię ciążących na niej obowiązków; najważniejszym jej zadaniem było stać na straży spokoju ich obojga. W sprawie ojca znalazła szybkie rozwiązanie. Nie wiedziała jeszcze, czego będzie żądał od niej pan Knightley, jednakże krótki dialog z własnym sercem zrodził uroczyste postanowienie, że nigdy nie opuści ojca. Odsunęła wszelką myśl o tym, uważając ją za grzech popełniony myślą. Póki ojciec żyje, może być tylko narzeczoną pana Knightleya, pochlebiała sobie jednak, że z chwilą, gdy odpadnie groza utracenia jej, życie pana Woodhouse'a może upływać w jeszcze większym szczęściu i spokoju niż dotychczas, gdy się dowie, że losy córki zostały zapewnione. Natomiast w jaki sposób sprostać swoim obowiązkom wobec Harriet, było trudniejszą decyzją do powzięcia; jak oszczędzić jej zbędnych cierpień, w jaki sposób choć częściowo złagodzić ból, jak postąpić, by nie wydać się jej wrogiem? Wszystkie te pytania wprawiały ją w wielki smutek i rozterkę, w myśli czyniła sobie nieustanne wyrzuty i bolała szczerzej niż kiedykolwiek nad tym, co się stało. Postanowiła wreszcie, że będzie nadal unikała spotkania z Harriet i doniesie jej listownie wszystko, co musi zostać powiedziane; doszła ponadto do wniosku, że byłoby rzeczą wielce pożądaną, aby Harriet na pewien czas opuściła Highbury i, snując jeszcze nowy plan, doszła do wniosku, że byłoby możliwe zdobyć dla niej zaproszenie na Brunswick Square. Izabella polubiła Harriet, dla dziewczyny zaś parę tygodni spędzonych w Londynie stanowiłoby pożądaną rozrywkę. Nie sądziła, aby Harriet nie poddała się miłym wrażeniom, nowym i różnorodnym, jakich dostarczyłyby jej ulice, sklepy i dzieci państwa Knightleyów. W każdym razie byłoby to samo przez się dowodem uprzejmości i dobrej woli, dałoby zaś podwójne korzyści: chwilowe oddalenie i odroczenie przykrego dnia, kiedy spotkają się znów wszyscy razem.
Emma wstała wcześnie i napisała list do Harriet; przeżyte wzruszenia nie spłynęły po niej bez śladu, była tak poważna, niemal smutna, że pan Knightley, pojawiając się w Hartfield już na pierwsze śniadanie, bynajmniej nie przybył za wcześnie, zaś wykradzione nieco później pół godziny i wspólny spacer po tych samych alejkach sadu były, zarówno dosłownie, jak w przenośni, niezbędne, by Emma mogła na nowo upajać się szczęściem, które ją spotkało wczorajszego wieczoru.
Niedługo po jego odejściu – które nastąpiło stanowczo za prędko, jej zdaniem, po którym nie powróciła jeszcze całkiem do rzeczywistości, przyniesiono Ust z Randalls, bardzo gruby list; domyśliła się, co zawiera, i byłaby pragnęła oddalić od siebie konieczność przeczytania go. Była pełna pobłażliwości dla Franka Churchilla, nie chciała żadnych wyjaśnień, chciała tylko być sama z własnymi myślami, a jeśli chodzi o zrozumienie, co napisał, czuła się do tego całkowicie niezdolna. Trzeba jednak przez to przebrnąć. Otworzyła kopertę; był to, tak jak przypuszczała, bilecik pani Weston napisany do niej, a wsunięty w list Franka do macochy:
Z największą przyjemnością przesyłam ci, droga Emmo, załączony list. Wiem, że ocenisz go sprawiedliwie, i nie wątpię, że wywrze pożądane wrażenie. Sądzę, że nigdy już nie będziemy niezgodne w zdaniu o jego autorze; nie chcę Ci jednak zajmować czasu zbyt długim wstępem. Wszyscy u nas miewają się dobrze. List ten był lekarstwem na pewną troskę, która mi ostatnio dokuczała. Wydałaś mi się trochę mizerna we wtorek, co prawda ranek był ponury, a choć nigdy nie przyznasz, że jesteś wrażliwa na pogodę, moim zdaniem każdy musi reagować na północno-wschodni wiatr. Współczułam Twemu drogiemu Ojcu podczas burzy, która szalała we wtorek po południu i wczoraj rano; pocieszyłam się jednak, gdy pan Perry zapewnił mnie wieczorem, że pan Woodhouse jej nie odchorował. Szczerze Ci oddana
A. W.
List do pani Weston:
Windsor, lipiec
Moja droga Mamo! Jeżeli nie tłumaczyłem się dość jasno wczoraj, list mój był zapewne oczekiwany; ale oczekiwany czy nie oczekiwany, wiem, że odczytany będzie bezstronnie i z pobłażliwością. Mama jest uosobieniem dobroci, wiem zaś, że potrzebna będzie cała Jej dobroć, by wybaczyć niektóre szczegóły mego postępowania w przeszłości. Jednakże uzyskałem przebaczenie tej, która miała jeszcze większe powody do gniewu. Odwaga moja wzrasta, w miarę jak piszę. Trudno szczęśliwemu uderzyć w pokorę. Dwie moje prośby uwieńczone zostały takim sukcesem, że grozi mi może, iż zanadto ufam w uzyskanie przebaczenia Mamy oraz tych spośród znajomych, którzy mogli mieć słuszną do mnie urazę. Proszę, niechaj wszyscy postarają się zrozumieć dokładnie moje położenie, kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Randalls; proszę wziąć pod uwagę, że musiałem za wszelką cenę zachować pewną tajemnicę. To fakt niezaprzeczalny. Czy miałem prawo postawienia się w sytuacji wymagającej takiej tajemnicy, to inna kwestia. Nie będę tu o tym dyskutował. Tego, kto chciałby ocenić, jak silna była pokusa, odsyłam do ceglanego domku w Highbury z zasuwanymi oknami na parterze, zaś małymi szybkami na pierwszym piętrze. Nie śmiałem stawiać sprawy z Jane otwarcie, trudności, na jakie natrafiłbym w Enscombe jeszcze przed kilku miesiącami, są zbyt dobrze znane, by wymagały objaśnień, a miałem to szczęście, że przed rozstaniem w Weymouth nakłoniłem ową najbardziej prawą duszę kobiecą, by zmiłowała się nade mną i wyraziła zgodę na potajemne zaręczyny. Gdyby była mi odmówiła, byłbym zwariował. Ale Mama gotowa zapytać: „Na co liczyłeś, postępując w ten sposób? Czego się spodziewałeś?” – Czegokolwiek, wszystkiego; liczyłem na czas, szczęście, okoliczności, powolne działania, nagłe porywy, wytrwałość i znużenie, zdrowie i chorobę. Wszystkie możliwości tego, co dobre w życiu, były przede mną otworem, pierwsze łaski losu już sobie zapewniłem, otrzymując od niej obietnicę dochowania mi wiary i zgody na korespondencję. Jeżeli potrzebne są dalsze wyjaśnienia, dodam, że mam zaszczyt, droga Mamo, być synem Twego Męża i odziedziczyłem po nim tę cenną cechę, iż jestem zawsze pełen dobrych nadziei, a temu nie może dorównać wartością żadne dziedzictwo dóbr doczesnych. Widzisz więc teraz, w jakich okolicznościach przybyłem do Randalls z pierwszą wizytą; tu poczuwam się do winy, gdyż ta wizyta mogła wcześniej zostać złożona. Gdy Mama sięgnie myślą wstecz, to przekona się, że nie przyjeżdżałem tak długo, dopóki panny Fairfax nie było w Highbury, że zaś to Mama była osobą, którą spotkał afront z mojej strony, wiem, że mi od razu przebaczy, muszę jednak zdobyć sobie pobłażliwość Ojca przypomnieniem, że póki trzymałem się z dala od jego domu, poty pozbawiony byłem szczęścia, jakim jest poznanie Ciebie, Mamo. Moje zachowanie w ciągu owych szczęśliwych dwóch tygodni, które spędziłem z Wami, nie ściąga na mnie, mam nadzieję, żadnej nagany z wyjątkiem jednej. I tu zbliżam się do głównego, do jedynie ważnego momentu mego postępowania, który, jako że Mamę szczególnie blisko obchodzi, niepokoi mnie i wymaga skrupulatnych wyjaśnień. Z największym szacunkiem i najszczerszą przyjaźnią wymieniam nazwisko panny Woodhouse; mój ojciec uważałby może, iż powinienem dodać z najgłębszą pokorą. Kilka słów, które mu się wczoraj wymknęły, wyrażały jego opinię i surową krytykę, na co, przyznaję, zasłużyłem. Moje zachowanie wobec panny Woodhouse zdawało się, jak sądzę, okazywać więcej, niż mi było wolno okazać. Chcąc ustrzec tak doniosłą dla mnie tajemnicę, nadużyłem może pewnej zażyłości, która się między nami od pierwszej chwili wywiązała. Nie przeczę, że na pozór panna Woodhouse była przedmiotem moich westchnień. Jestem pewien, że Mama uwierzy mi, gdy Jej oświadczę, że gdybym nie był całkowicie przeświadczony, że jestem obojętny pannie Emmie, żadne samolubne względy nie skłoniłyby mnie do prowadzenia nadal tej gry. Choć panna Woodhouse jest osobą tak ujmującą i uroczą, nie miałem nigdy wrażenia, aby była kobietą zdolną do zakochania się, a że nie zdradzała najmniejszej nawet skłonności, by się we mnie zakochać, było zarówno moim najgłębszym przekonaniem, jak najszczerszym życzeniem. Przyjmowała moje hołdy życzliwie, z prostotą i żartobliwą dobrodusznością, która mi jak najbardziej dogadzała. Zdawaliśmy się nawzajem rozumieć doskonale. Sytuacja nasza układała się w ten sposób, że oddawane przeze mnie hołdy były jej niejako należne, i tak też je przyjmowała. Nie potrafię powiedzieć, czy panna Woodhouse zaczęła naprawdę mnie rozumieć przed upływem tych dwóch tygodni; kiedy byłem u niej z pożegnaniem, pamiętam chwilę, że już miałem wyznać jej prawdę, wydawało mi się, że powzięła pewne podejrzenia, a jestem pewien, że od tego czasu niewątpliwie przejrzała, co najmniej do pewnego stopnia, moją tajemnicę. Może nie domyśliła się wszystkiego, ale jej lotny umysł musiał przeniknąć ją choć w części. Nie wątpię w to ani na chwilę. Przekona się Mama teraz, gdy temat ten przestanie być tak surowo zakazany, że wiadomość nie zaskoczyła jej całkowicie. Niejednokrotnie czyniła pewne aluzje. Pamiętam, jak powiedziała mi na balu, że winien jestem wdzięczność pani Elton za względy, jakie okazuje Jane Fairfax. Mam nadzieję, że ta opowieść o moim zachowaniu wobec niej zostanie uznana przez Mamę i przez Ojca za pewne usprawiedliwienie tego, co w moim postępowaniu wydało się Wam niewłaściwe. Póki uważaliście oboje, że zgrzeszyłem wobec Emmy Woodhouse, nie mogłem liczyć na pobłażliwość żadnego z Was. Rozgrzeszcie mnie teraz i zdobądźcie dla mnie, jeśli to możliwe, rozgrzeszenie i życzenia szczęścia od tejże Emmy Woodhouse, dla której mam tyle braterskich uczuć, że pragnę, aby się zakochała tak głęboko i wzajemnie, jak ja jestem zakochany. Macie teraz klucz do wszelkich dziwacznych rzeczy, jakie mówiłem i czyniłem przez te dwa tygodnie. Serce moje było w Highbury, a wszystkie moje wysiłki zmierzały w tym kierunku, bym i ja znajdował się tam jak najczęściej, a budząc najmniej podejrzeń. Jeżeli Mama pamięta jakieś moje dziwactwa, wytłumaczy je sobie teraz we właściwy sposób. O pianinie, o którym tyle mówiono, uważam za konieczne powiedzieć tylko tyle, że panna Fairfax nic nie wiedziała o dokonanym przeze mnie zamówieniu, nigdy bowiem nie byłaby mi na to pozwoliła, gdyby mogła temu zapobiec. Delikatność uczuć, jakiej dała dowody przez cały czas naszych zaręczyn, droga Mamo, nie da się po prostu wyrazić. Mam niezłomną nadzieję, że Mama pozna ją bliżej niebawem. Tego w ogóle nie sposób opisać. Musi sama powiedzieć Wam, kim jest, nie słowami wszakże, nie było bowiem i nie ma na świecie istoty, która by tak rozmyślnie umniejszała swoją wartość. Miałem od niej wiadomości już po rozpoczęciu tego listu, który będzie dłuższy, niż przewidywałem. Pisze, że jest zdrowa, ale ponieważ ona nigdy się nie skarży, nie śmiem temu wierzyć. Chciałbym usłyszeć od Mamy, jak naprawdę wygląda. Wiem, że Mama niedługo zamierza ją odwiedzić; ona zaś żyje w nieustannym strachu przed tą wizytą. Może już się odbyła. Proszę, niech mi Mama doniesie o tym nie zwlekając; czekam tej wiadomości niecierpliwie dla tysiąca powodów. Niech Mama nie zapomina, jak krótko byłem w Randalls i w stanie jakiego oszołomienia, niemal wariacji: stan ów niewiele się jak dotąd poprawił; wariuję na przemian ze szczęścia, to znów z rozpaczy. Kiedy myślę o dobroci i łaskach, jakie mi okazano, o niezwykłych zaletach i cierpliwości mojej narzeczonej, o wspaniałomyślnym postąpieniu wuja, szaleję ze szczęścia; ale gdy przypomnę sobie fałszywą sytuację, na jaką ją naraziłem, jak mało zasługuję na przebaczenie, szaleję z gniewu. Gdybym tylko mógł ją znów zobaczyć! Ale nie mogę o tym jeszcze myśleć; wuj był zbyt dla mnie dobry, bym miał sprzeciwiać się jego woli. Muszę jeszcze dopisać coś do tego drugiego listu. Mama nie usłyszała jeszcze wszystkiego, co powinna była usłyszeć. Nie mogłem wczoraj wdawać się w żadne szczegóły, jednakże nagły i w pewnym znaczeniu niewłaściwy sposób, w jaki wyszła na jaw ta cała sprawa, wymaga wyjaśnień; bo chociaż to, co zaszło 26 ubiegłego miesiąca, jak się Mama przekona, otworzyło przede mną najszczęśliwsze perspektywy, nie przewidywałem, że wypadki potoczą się tak szybko i że nie będę miał chwili czasu do stracenia. Ja sam byłbym unikał tak pochopnej decyzji, ona zaś odczuwałaby wszystkie moje skrupuły ze zdwojoną siłą i subtelnością, ale nie miałem wyboru. Nieopatrzne zobowiązanie, jakie zaciągnęła wobec tej damy... W tym miejscu musiałem przerwać gwałtownie, droga Mamo, i jakoś się opanować. Poszedłem w pole, długo spacerowałem i odzyskałem na tyle równowagi ducha, by dokończyć ten list w należytej formie. Jest to, przyznać muszę, dręczące wspomnienie. Postąpiłem haniebnie. W tym miejscu przyznać również muszę, że zachowanie moje było wielce karygodne, bywałem bowiem bardzo przykry dla panny Fairfax w obecności panny Woodhouse. Nawet ona wyrażała dezaprobatę, co powinno mnie było opamiętać. Nie uznała za wystarczające moich argumentów, że czyniłem to w celu ukrycia prawdy. Była niezadowolona; ja zaś uważałem, niesłusznie, że jest w wielu wypadkach zbyt lękliwa i ostrożna, podejrzewałem nawet, że jest zimna. Ale ona miała zawsze rację. Gdybym był słuchał jej rad, poskromił zbytnią porywczość i zachowywał się tak, jak ona uważała za właściwe, byłbym uniknął największego nieszczęścia, jakiego zaznałem w życiu. Pokłóciliśmy się. Czy Mama pamięta ów ranek spędzony w Donwell? Tam to wszystkie drobne niesnaski, jakie zdarzały się poprzednio, osiągnęły swój punkt szczytowy. Spóźniłem się: spotkałem ją, gdy wracała już do domu sama, chciałem jej towarzyszyć, nie zgodziła się na to. Kategorycznie mi odmówiła, co uważałem wówczas za bardzo nierozsądne. Teraz widzę w tym jej stanowisku naturalną i słuszną przezorność. Wówczas gdy ja, chcąc ukryć nasze zaręczyny przed oczami świata, tak niedawno zalecałem się ostentacyjnie do innej kobiety, miałażby ona teraz przyjąć propozycję, która obracałaby wniwecz dotychczasową ostrożność? Gdyby nas spotkano razem na drodze z Donwell do Highbury, musiano by domyślić się prawdy. Byłem jednak dość szalony, by się na to oburzyć. Począłem wątpić w jej miłość. Zwątpiłem w nią jeszcze bardziej nazajutrz w Box Hill, kiedy dotknięta do żywego moim zachowaniem (przyznaję, zaniedbywałem ją haniebnie, po grubiańsku, składając pozornie hołdy pannie W., czego by nie zniosła żadna rozsądna kobieta), wyraziła swoje oburzenie w słowach całkowicie dla mnie zrozumiałych. Krótko mówiąc, droga Mamo, wywiązała się między nami sprzeczka nie z jej, lecz z mojej winy i tego samego wieczoru wróciłem do Richmond, choć byłbym mógł przenocować w Randalls i wyjechać nazajutrz rano, tylko dlatego, że podsycałem w sobie złość na nią do ostatecznych granic. Nawet wówczas nie byłem takim durniem, bym nie zamierzał pogodzić się z nią w porę; uważałem jednak, że to ja zostałem obrażony – obraziła mnie swoją oziębłością – odjechałem więc z mocnym postanowieniem, że to ona powinna wyciągnąć rękę do zgody. Nie przestanę sobie gratulować, że Mama nie była na wycieczce w Box Hill. Gdyby Mama była świadkiem mojego zachowania tam, straciłaby raz na zawsze dobre o mnie pojęcie. Na nią podziałało ono tak, że skłoniło do powzięcia natychmiastowej decyzji. Z chwilą gdy się dowiedziała, że naprawdę wyjechałem z Randalls, przyjęła ofertę tej natrętnej pani Elton; mówiąc nawiasem sposób, w jaki ją ta osoba traktuje, stale napełnia mnie oburzeniem i nienawiścią. Nie powinienem zwalczać ducha pobłażliwości, z którego ja sam tak szeroko korzystałem, w przeciwnym razie protestowałbym gorąco przeciwko olbrzymiej dozie owej pobłażliwości, jakiej ta kobieta doznała w Highbury. „Jane”, rzeczywiście! Zauważyła Mama zapewne, że ja nie pozwalam sobie nazywać jej tym imieniem nawet wobec Mamy. Łatwo więc sobie wyobrazić, co wycierpiałem, słysząc, gdy Eltonowie przerzucali się nim jak piłką, z całą wulgarnością zbędnych powtórzeń i zuchwalstwem swej wyimaginowanej nad nią wyższości. Proszę o cierpliwość, już wkrótce skończę. Przyjęła ostatecznie ową ofertę, postanawiając zerwać ze mną całkowicie, i napisała do mnie nazajutrz, że się już nigdy nie zobaczymy. „Czuję, że nasze zaręczyny są przyczyną żalu i nieszczęścia dla nas obojga: zrywam je zatem”. List ten doszedł mnie w sam dzień śmierci mojej biednej wujenki. Odpowiedziałem w przeciągu godziny, ale wskutek zamętu myśli oraz mnóstwa zajęć, które spadły na mnie równocześnie, moja odpowiedź zamiast odejść wraz z całą korespondencją tego dnia, pozostała zamknięta w biurku, ja zaś ufny, że napisałem dosyć, by ją uspokoić, choć skreśliłem zaledwie kilka wierszy, nie odczuwałem żadnej troski. Byłem dość przykro zawiedziony, że nie otrzymałem od niej wiadomości odwrotną pocztą; starałem się jednak ją usprawiedliwić, byłem przy tym zbyt zajęty i, czy wolno mi dodać, zbyt pełen najlepszych myśli, by się niepokoić. Przenieśliśmy się do Windsoru, a w dwa dni potem otrzymałem paczkę od niej – zwracała mi wszystkie listy! Przysłała równocześnie parę wierszy pocztą, wyrażając niezmierne zdziwienie, że nie dostała ani słowa odpowiedzi na swój ostatni list; dodała jeszcze, że nie może sobie inaczej tłumaczyć mego milczenia niż chęcią zerwania naszych zaręczyn, jest więc rzeczą pożądaną, aby wszystkie drugorzędne sprawy zostały zakończone jak najprędzej, toteż przysyła mi pewną okazją całą otrzymaną ode mnie korespondencję i prosi, że w razie gdybym nie miał jej listów przy sobie, zwrócił je w przeciągu tygodnia do Highbury, po upływie tego terminu należy je skierować do... Słowem z listu jej spoglądał na mnie – boleśnie kłując mnie w oczy – dokładny adres pani Smallridge koło Bristolu. Znałem to nazwisko, tę miejscowość, wiedziałem o wszystkim i od razu zrozumiałem, co zrobiła. Było to całkowicie zgodne ze stanowczością, która, jak wiem, ją cechuje; zaś tajemnica, w jakiej zachowała ów zamiar w poprzednim liście, świadczy o jej przeczulonej delikatności. Za nic na świecie nie chciała stwarzać pozoru, że mi grozi. Proszę sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie wstrząs, proszę sobie wyobrazić, jak, zanim wykryłem swoje własne niedopatrzenie, przeklinałem niedbalstwo poczty. Co miałem robić? Jedno tylko mi pozostawało. Muszę pomówić w wujem. Nie mogłem bez uzyskania jego zgody liczyć, że będę ponownie przez nią wysłuchany. Powiedziałem wujowi całą prawdę, okoliczności sprzyjały mi, ostatnie przejście złagodziło jego dumę i, prędzej niż się tego spodziewałem, pogodził się z moim wyborem i dał swoje zezwolenie; biedak rzekł w końcu z głębokim westchnieniem, że życzy mi, abym znalazł w małżeństwie tyle szczęścia, ile jemu było dane. Czułem, że moje szczęście będzie nieco odmienne. Czy Mama jest skłonna mi współczuć w tym, co wycierpiałem, wyjawiając mu całą prawdę, w tym, co przeszedłem, podczas gdy ważyły się moje losy? Nie, proszę mi jeszcze nie współczuć aż do chwili, gdy dotarłem do Highbury i przekonałem się, o jak ciężką chorobę ją przyprawiłem. Proszę mi nie współczuć, nie wiedziałem bowiem jeszcze, co to nieszczęście, dopóki nie zobaczyłem, jak jest blada, jak słaba. Przybyłem do Highbury o takiej godzinie, że, wiedząc, o jak późnej porze jadają zazwyczaj śniadanie, liczyłem, iż, według wszelkiego prawdopodobieństwa, zastanę ją samą. Nie spotkał mnie zawód, a w końcu nie spotkał mnie również zawód, jeśli chodzi o cel mojej podróży. Musiałem rozwiać z jej myśli wiele słusznych, wiele sprawiedliwych żalów. Ale to już się stało, zawarliśmy zgodę, jesteśmy sobie bardziej niż kiedykolwiek drodzy i żaden cień nieporozumienia nie może się już nigdy zakraść pomiędzy nas. Teraz, droga Mamo, zwolnię Cię nareszcie, ale nie mogę zakończyć listu, póki nie powiem ci wszystkiego. Tysiące podziękowań za całą dobroć, którą mi kiedykolwiek okazałaś, a dziesięć tysięcy podziękowań za względy dla niej, które Ci niechybnie Twoje serce podyktuje. Jeżeli Mama sądzi, że czeka mnie szczęście większe, niż na nie zasłużyłem, podzielę całkowicie Jej zdanie. Panna W. nazywa mnie wybrańcem losu. Mam nadzieję, że ma rację. Pod jednym względem szczęście moje jest niewątpliwe, a mianowicie że wolno mi kreślić się Twoim wdzięcznym i kochającym Synem
F. C. Weston Churchill
ROZDZIAŁ 51
List ten trafił do serca Emmy. Pomimo powziętych z góry wręcz przeciwnych postanowień, była zmuszona oddać mu sprawiedliwość tak, jak to przepowiedziała pani Weston. Z chwilą gdy znalazła w liście swoje nazwisko, nie mogła się już oprzeć; każdy wiersz dotyczący jej osoby był interesujący i niemal każdy miły; a choć rozwiał się urok, któremu niegdyś ulegała, temat nie przestał być przykuwający przez nawrót dawnej sympatii dla piszącego; silnie również działał na nią obecnie czar wszystkiego, co dotyczy miłości. Przeczytała list jednym tchem, nie odrywając oczu; a choć nie sposób było nie przyznać, że Frank zawinił, to jednak zawinił mniej ciężko, niż sądziła; cierpiał przy tym i żałował za grzechy, był wdzięczny pani Weston i zakochany bez pamięci w pannie Fairfax, ona sama zaś czuła się tak szczęśliwa, że nie mogła być zbyt surowa; gdyby więc Frank wszedł teraz do pokoju, byłaby uścisnęła mu rękę równie serdecznie, jak niegdyś.
List tak się jej podobał, że gdy przyszedł pan Rnightley, poprosiła, by go przeczytał. Była pewna, że będzie to po myśli pani Weston, zwłaszcza gdy zapozna się z jego treścią ktoś, kto uważał postępowanie Franka za szczególnie godne nagany.
– Chętnie go przejrzę – odrzekł – ale wydaje mi się bardzo długi. Wezmę go do domu, odchodząc.
Ale to było niewykonalne. Pani Weston zapowiedziała swoją wizytę wieczorem i Emma musi jej zwrócić list.
– Wolałbym rozmawiać z panią – odparł – ale że, jak się zdaje, wymaga tego sprawiedliwość, niech więc i tak będzie.
Zaczął, ale przerwał niemal od razu, by powiedzieć:
– Gdybym był widział któryś z listów tego pana pisany do macochy przed kilku miesiącami, panno Emmo, nie byłbym się zachowywał tak biernie.
Czytał dalej po cichu, po czym zauważył z uśmiechem:
– Hm, piękny wstęp, pochlebny dla adresata, ale to już jego sposób. Styl jednego nie może być wzorem dla innych. Nie bądźmy zbyt surowi.
– Łatwiej by mi było – dodał po chwili – wyrażać swoje zdanie głośno, w miarę jak czytam. Czyniąc to będę miał uczucie, że jestem blisko pani. Nie zajmie to zbyt wiele czasu, ale jeżeliby to miało być pani niemiłe...
– Wcale nie, bardzo tego pragnę.
Pan Knightley powrócił do czytania z większą ochotą.
– Zbyt lekko mówi o pokusie – rzekł. – Wie, że źle postąpił i nie potrafi przytoczyć rozsądnego argumentu na swoją obronę. To źle. Nie powinien był się zaręczać. „Cechy ojca...” – krzywdzi pana Westona... Optymizm pana Westona jest istną łaską boską we wszystkich jego prawych i uczciwych poczynaniach; ale pan Weston ciężką pracą wywalczył sobie obecny dobrobyt i wtedy dopiero sięgnął po szczęście... To prawda, Frank Churchill przyjechał dopiero wtedy, gdy była już tu panna Fairfax.
– Ale ja dobrze pamiętam – wtrąciła Emma – jak pan twierdził, że Frank mógł był wcześniej przyjechać, gdyby chciał. Pomija pan to teraz milczeniem, bardzo szlachetnie, aby miał pan świętą rację.
– Nie byłem wówczas całkowicie bezstronny w sądach, panno Emmo, zdaje mi się jednak, że gdyby chodziło o panią, nie miałbym zaufania do tego młodzieńca.
Gdy zaczął się temat panny Woodhouse, przeczytał głośno każde słowo – wszystko, co jej dotyczyło; od czasu do czasu przerywał uśmiechem, spojrzeniem, paru słowami wyrażając zgodę, dezaprobatę albo po prostu miłość, zależnie od treści listu; wreszcie z powagą i po dojrzałym namyśle odezwał się w te słowa:
– To bardzo źle, ale mogło być gorzej. Zagrał nader niebezpieczną grę. Zbyt wiele temu zawdzięczam, bym miał go potępić. Nie mogę być bezstronnym sędzią jego postępowania wobec pani. Rządził się właściwie tylko własnym kaprysem, na nic niemal nie zważając, byle to jemu dogadzało. Jak mógł sobie wyobrażać, że pani odgadła jego tajemnicę! To bardzo proste, sam miał głowę nabitą intrygami, posądzał więc innych o to samo. Tajemnica... Subtelność... jakież to przewrotne! Emmo, moja droga, czy to wszystko nie jest coraz lepszym dowodem, jak pięknie i szczerze postępowaliśmy nawzajem wobec siebie?
Emma zgodziła się z nim, rumieniąc się tylko na wspomnienie Harriet; nie mogła być z nim całkiem szczera w tym względzie.
– Niech pan dalej czyta – powiedziała. Poszedł za jej radą, ale wkrótce znowu przerwał.
– Pianino! Ach, to był wybryk bardzo jeszcze młodego chłopca, zbyt młodego, aby się zastanowić, czy kłopot, jaki tym sprawi, nie przewyższy znacznie przyjemności, jaką chciał zgotować. Zupełna dziecinada! Nie mogę zrozumieć mężczyzny, który chce złożyć kobiecie dowód swych uczuć wiedząc, że wolałaby go nie otrzymać. A Frank dobrze wiedział, że Jane zapobiegłaby nadejściu pianina, gdyby to było w jej mocy.
Czytał potem dość długo nie przerywając. Przyznanie Franka Churchilla, że postąpił haniebnie, zasłużyło na coś więcej niż słówko rzucone od niechcenia.
– Zgadzam się z panem w zupełności – padła z ust jego dalsza uwaga.
– Postąpił pan haniebnie. Nigdy jeszcze nie napisał pan tak szczerej prawdy.
– A gdy przeczytał, co następowało bezpośrednio potem, o przyczynie rozdźwięku między nimi i o uporze, z jakim Frank działał wbrew temu, co Jane Fairfax uważała za słuszne, milczał dłuższą chwilę, po czym powiedział: – To bardzo źle. Nakłonił ją, by przez miłość do niego zgodziła się na sytuację niezmiernie trudną i dwuznaczną, powinien był więc przede wszystkim dbać o to, by oszczędzić jej zbędnych cierpień. Musiała zwalczać znacznie większe trudności niż on, by podtrzymać z nim korespondencję. Powinien był uszanować nawet nierozsądne skrupuły, gdyby takie miewała, lecz jej skrupuły wszystkie były rozsądne. Musimy patrzeć z pobłażaniem na jedyną jej winę i pamiętać, że choć źle postąpiła zgadzając, się na potajemne zaręczyny, to ciężką poniosła za to karę.
Emma wiedziała, że będzie teraz mowa o wycieczce do Box Hill i zrobiło się jej nieswojo. Własne zachowanie wydało się jej bardzo niestosowne. Było jej strasznie wstyd i unikała lękliwie jego wzroku. On wszakże czytał dalej pilnie, uważnie i bez słowa; raz tylko spojrzał na nią przelotnie i natychmiast odwrócił oczy w obawie, że zrobi jej przykrość, poza tym, jak się zdawało, wymazał z pamięci wszelkie wspomnienie o Box Hill.
– Nie świadczy to zbyt pochlebnie o delikatności naszych drogich przyjaciół, państwa Eltonów – zauważył z kolei. – Rozumiem Franka Churchilla. Co? Postanowiła zerwać z nim całkowicie! „Czuje, że zaręczyny są przyczyną żalu i nieszczęścia dla nich obojga”, zwróciła mu słowo. Widać z tego, co myślała o jego zachowaniu. No, musi być z mego niezwykle...
– Nie, nie, proszę czytać dalej. Przekona się pan, jak cierpiał.
– To mu się słusznie należy – odparł pan Knightley chłodno i wracając do listu wykrzyknął: – Smallridge! Co to znaczy! Co to wszystko znaczy?
– Przyjęła posadę nauczycielki do dzieci pani Smallridge, serdecznej przyjaciółki pani Elton, sąsiadki Maple Grove; a skoro o tym mowa, ciekawa jestem, jak pani Elton zniosła ten cios.
– Proszę nic nie mówić, droga panno Emmo, jeśli mam czytać uważnie... nawet o pani Elton. Jeszcze tylko jedna strona. Zaraz skończę. Ale ten człowiek pisze listy!
– Chciałabym, aby pan miał więcej życzliwości dla autora.
– No więc, nie jest on całkiem pozbawiony ludzkich uczuć. Zdaje się, że naprawdę bolał nad jej chorobą. Rzeczywiście, nie wątpię teraz, że ją kocha. „Są sobie bardziej niż kiedykolwiek drodzy”. Mam nadzieję, że długo będzie pamiętał, co warte jest takie pogodzenie. Jest bardzo hojny w podziękowaniach, szafuje wciąż nimi na prawo i lewo.
„Szczęśliwszy, niż na to zasłużyłem”. A więc poznał wreszcie sam siebie! „Panna Woodhouse nazywa mnie wybrańcem losu”. Tak powiedziała panna Woodhouse, naprawdę? A teraz piękne zakończenie i oto cały list. „Wybraniec losu!”. Tak go pani nazwała naprawdę?
– Nie wydaje się pan tak zachwycony tym listem, jak ja; ale jednak musiał pan, to znaczy mam nadzieję, że musiał pan nabrać lepszego o nim mniemania. Ufam jednak, że usprawiedliwi go trochę w pańskich oczach.
– Tak, niewątpliwie. Zawinił ciężko, zawinił lekkomyślnością i bezmyślnością; podzielam całkowicie jego zdanie, że będzie prawdopodobnie szczęśliwszy, niż na to zasłużył, ponieważ jednak nie ulega wątpliwości, że jest szczerze przywiązany do panny Fairfax i wkrótce, jak należy tego pragnąć, będzie miał przywilej przebywania z nią stale, gotów jestem uwierzyć, że charakter jego się poprawi, nabędzie stateczności i subtelności, których mu brak, a które ona posiada w tak wysokim stopniu. A teraz pozwoli pani, że pomówię z nią o czymś innym. Losy innej osoby leżą mi tak bardzo na sercu, że nie mogę dłużej zastanawiać się nad Frankiem Churchillem. Odkąd rozstałem się z panią dziś rano, panno Emmo, myśl moja nie przestała ani na chwilę pracować nad jedną sprawą.
I zaczął mówić o tej sprawie, mówił zaś prostym, bezpretensjonalnym językiem, jak przystało na dżentelmena; takiego języka używał pan Knightley nawet wobec kobiety, w której się kochał; długo bił się z myślami, jak prosić, by go poślubiła nie niwecząc spokoju i szczęścia jej ojca. Emma miała gotową odpowiedź od pierwszego słowa: „Póki ojciec żyje, jakakolwiek zmiana stanu jest dla niej niemożliwa. Nigdy go nie opuści”. Tylko część tej odpowiedzi wszakże została uznana za słuszną. Pan Knightley tak samo jak ona czuł, że Emma nie może opuścić ojca; nie chciał jednak się zgodzić, by wszelka inna zmiana miała być nie do przyjęcia. Przemyślał to głęboko, gruntownie, miał zrazu nadzieję, że namówi pana Woodhouse'a na towarzyszenie córce do Donwell; wmawiał sobie, że byłoby to wykonalne, jednakże zbyt dobrze znał pana Woodhouse'a, by długo oszukiwać samego siebie; teraz przyznawał, że w jego przekonaniu podobna przeprowadzka nie poszłaby jej ojcu na zdrowie, a może nawet zagrażałaby jego życiu, czego nie wolno ryzykować. Pan Woodhouse oderwany od Hartfield! Nie, pan Knightley czuł, że nie należy podejmować podobnej próby. Jednakże projekt, który wzniósł na gruzach poprzedniego, nie natrafi, jak ufał, na sprzeciw jego najdroższej Emmy; polega on na tym, aby to jemu udzielono gościny w Hartfield. Aby dopóki szczęście ojca, innymi słowy, życie, wymagało, by Hartfield było nadal jej ogniskiem domowym, stało się ono również jego domem.
Myśl o przeniesieniu się wszystkich do Donwell przemknęła już także przez głowę Emmy. Podobnie jak jemu i jej zaświtał ten projekt, ale natychmiast go odrzuciła, jednakże podobne rozwiązanie, jakie on teraz zaproponował, nie przyszło jej nawet na myśl. Oceniła, jak głęboką zdradzało ono miłość. Rozumiała, że pan Knightley porzucając Donwell poświęciłby w znacznym stopniu swą niezależność, tryb życia, do którego nawykł; że mieszkając stale pod jednym dachem z jej ojcem, nie u siebie, musiałby znosić wiele, bardzo wiele. Obiecała, że o tym pomyśli, i radziła, aby on lepiej to przemyślał, on wszakże był głęboko przekonany, iż żadne namysły nie zmienią jego życzenia ani jego poglądów na ten temat. Zapewnił ją, że rozważał rzecz długo i w spokoju; przez cały ranek unikał Williama Larkinsa, by nic nie zamąciło jego myśli.
– Aha, jest jeszcze jedna trudność, której pan nie przewidział! – wykrzyknęła Emma. – Ręczę za to, że Williamowi Larkinsowi się to nie spodoba. Musi pan uzyskać jego zgodę, zanim pan mnie o nią poprosi.
Obiecała jednak, że rozważy tę całą sprawę, nie dość na tym, niemal przyrzekła, że rozważać ją będzie ze szczerym zamiarem przyznania, że to bardzo dobry projekt.
Rzecz godna uwagi, Emma rozmyślając o Donwell Abbey z tak wielu punktów widzenia, jak obecnie, ani razu nie pomyślała, że dzieje się jakakolwiek krzywda Henryczkowi, którego praw, jako domniemanego spadkobiercy, tak zazdrośnie przedtem strzegła. Zdawała sobie, oczywiście, sprawę, że sytuacja chłopczyka ulegnie znacznej zmianie, a jednak jedyną jej reakcją był ironiczny uśmiech pod własnym adresem. Bawiło ją wyśledzenie istotnej przyczyny niechęci, jaką napełniała ją myśl o małżeństwie pana Knightleya z Jane Fairfax czy kimkolwiek innym, co niegdyś przypisywała wyłącznie serdecznej trosce kochającej siostry i ciotki.
Propozycja pana Knightleya, projekt wyjścia za mąż i pozostanie nadal w Hartfield, podobała się jej coraz bardziej, im dłużej ją rozważała. Niedogodności wynikające stąd dla narzeczonego zdawały się maleć, korzyści, jakie to jej dawało – wzrastać, wzajemna dobra wola wygładzi wszelkie ujemne strony. Mieć takiego towarzysza w okresie niepokoju i smutku, jaki ją czeka! Takiego pomocnika w spełnianiu obowiązków i starań, które z czasem staną się coraz cięższe i coraz bardziej owiane melancholią!
Czułaby się aż nadto szczęśliwa, gdyby nie Harriet, lecz każda radość, jaka ją spotykała, rzekłbyś, pociągała za sobą cierpienie przyjaciółki, dla której teraz nawet Hartfield będzie zamknięte. Biedna Harriet, choćby tylko przez litość musi być trzymana z daleka od przemiłego kółka rodzinnego, jakie Emma sobie stwarza. Będzie stratna pod każdym względem. Emma nie mogła nawet boleć nad przyszłym odsunięciem przyjaciółki od własnego szczęścia. W takim układzie Harriet byłaby raczej balastem niż pożądanym gościem w Hartfield, ale dla biednej dziewczyny równie niezasłużona kara wydawała się zbyt okrutna.
Z czasem, rzecz prosta, zapomni o panu Knightleyu, a raczej ktoś go zastąpi w jej sercu, ale nie można liczyć, aby to prędko się stało. Pan Knightley ze swej strony nie uczyni nic, co mogłoby przyspieszyć kurację, w przeciwieństwie do pana Eltona. Pan Knightley, zawsze taki uprzejmy, współczujący, taki pełen względów dla wszystkich, nie zasłuży na to, aby Harriet przestała go uwielbiać, a trudno się spodziewać nawet po niej, by zdolna była się zakochać częściej niż trzy razy w ciągu roku, coraz to w innym mężczyźnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
JoannaS
5 tys. funtów rocznie
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z Falenicy
|
Wysłany: Sob 14:02, 19 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 52
Emma z wielką ulgą przekonała się, że Harriet tak samo jak ona pragnie uniknąć spotkania. Komunikowanie się z nią listownie było już i tak dość przykre. O ileż gorzej byłoby się widywać!
Harriet wypowiedziała się w sposób oględny, jak można było przypuszczać, nie czyniąc wymówek, nie zdradzając poczucia doznanej krzywdy; mimo to Emmie zdawało się, że miała pewien żal, co przebijało z jej słów i sprawiało, że trzymanie się od niej z dala było podwójnie pożądane. Może przyczyną tego były wyrzuty sumienia, które ją samą dręczyły, Emma rozumiała jednak, że chyba anioł mógłby nie mieć ani odrobiny żalu po takim ciosie.
Zaproszenie Izabelli zdobyła bez trudu; miała zaś wystarczające powody, by o nie poprosić nie uciekając się do kłamstwa. Harriet dokuczał ząb, chciała istotnie, i to już od dawna, poradzić się dentysty. Pani Janowa Knightley szczerze się ucieszyła, że może okazać się pomocną, każda choroba była w jej oczach najlepszym poleceniem, a choć żadnego dentysty nie darzyła taką przyjaźnią jak domowego lekarza, pana Wingfielda, gotowa była jak najchętniej wziąć Harriet pod swoją opiekę. Z chwilą gdy rzecz została już ustalona pomiędzy nią a siostrą, Emma przedstawiła projekt przyjaciółce; spotkał się on z wdzięcznym przyjęciem. Harriet wybierała się zatem do Londynu, zaproszono ją na dwa tygodnie co najmniej. Miała jechać powozem pana Woodhouse'a. Wszystko zostało ułożone, wszystko odbyło się zgodnie z programem, Harriet była ulokowana bezpiecznie na Brunswick Square.
Teraz Emma mogła naprawdę cieszyć się w pełni wizytami pana Knightleya; teraz mogła z nim mówić, słuchać go z prawdziwą radością, niezmąconą poczuciem wyrządzonej krzywdy, bolesnym przypomnieniem, że to zawiedzione serduszko bije tak blisko, że tyle wycierpieć musi ta, którą ona sama sprowadziła na manowce.
Emma – może niesłusznie – różnicę pomiędzy tym, czy Harriet jest u pani Goddard, czy przebywa w Londynie, wyolbrzymiała przesadnie, nie mogła jednak wyobrazić sobie, aby przyjaciółka nie znalazła w okolicy mnóstwa rzeczy ciekawych, zajmujących, które dopomogą zapomnieć o przeszłości i rozerwą myśl.
Nie pozwalała też, aby jakaś nowa troska zajęła w jej sercu miejsce, które dotąd wypełniała Harriet. Czekało ją niełatwe zadanie, którego nikt poza nią nie mógł podjąć; musiała oznajmić ojcu o zaręczynach, lecz odsuwała to od siebie tymczasem. Postanowiła wyjawić wszystko dopiero po szczęśliwym rozwiązaniu pani Weston. Nie chciała zasiać wśród swoich kochanych w tym okresie jakiegokolwiek dodatkowego niepokoju, nie chciała również, aby żadne smutne przeczucia, choćby nieuzasadnione, rzuciły cień na rozradowanie, w jakim żyła. Miała więc przed sobą co najmniej dwa tygodnie wytchnienia i ciszy, które dodatkowo opromieniały ten okres gorętszego szczęścia.
Wkrótce potem postanowiła, traktując to w równym stopniu jako obowiązek i przyjemność, poświęcić pół godziny duchowego wytchnienia na odwiedzenie panny Fairfax. Powinna pójść do niej i pragnęła ją zobaczyć; analogia ich obecnej sytuacji zwiększają wszelkie inne pobudki dyktowane życzliwością. Będzie to zadowolenie wewnętrzne i skryte, jednakże świadomość, jak podobna czeka je przyszłość, sprawi, że Emma z większym zainteresowaniem słuchać będzie tego, czym Jane zechce się z nią podzielić.
Udała się więc do pani Bates, jeździła tam już raz bez powodzenia i zawróciła od drzwi, nie przekroczyła więc progu tego domu od owego rana, nazajutrz po wycieczce do Box Hill, kiedy biedna Jane pogrążona była w takiej rozpaczy, że ją to napełniło współczuciem, chociaż nie podejrzewała nawet jej najdotkliwszych cierpień. Obawa, że mogłaby być nadal niemile widziana, skłoniła Emmę, choć była pewna, że panie są w domu, do zaczekania w przedpokoju; poprosiła służącą, aby powiedziała, że przyszła panna Woodhouse. Słyszała jak Patty ją anonsuje, nie nastąpiło jednak po tym zamieszanie, którego przyczynę panna Bates tłumaczyła wówczas tak naiwnie. Nie usłyszała nic więcej poza słowami: „Poproś pannę Woodhouse na górę”, a w chwilę potem spotkała na schodach Jane we własnej osobie, która spieszyła jej naprzeciw, tak jak gdyby niczyje inne powitanie nie było dostateczne. Emma nigdy jeszcze nie widziała jej wyglądającej tak zdrowo, tak ślicznie, tak promiennie. Biły od niej szczerość, ożywienie, ciepło, wszystko, czego jej dotychczas brakowało. Szła na spotkanie Emmy z wyciągniętą ręką i powiedziała cicho, ale z wielkim uczuciem:
– Jak to miło z pani strony! Panno Emmo, doprawdy, nie potrafię wyrazić... mam nadzieją, że mi pani uwierzy... Proszę wybaczyć, że tak zupełnie nie umiem znaleźć słów.
Emma była zachwycona i gotowa dowieść, że jej słów nie zabraknie, gdyby głos pani Elton dolatujący z bawialni nie zamknął jej ust i nie skłonił do wyrażenia uczuć przyjaźni i gratulacji poważnym, bardzo ciepłym uściskiem dłoni.
Zastały panią Bates i panią Elton dotrzymujące sobie towarzystwa. Panna Bates wyszła na miasto, dlatego w domu panowała taka cisza. Emma wolałaby nie natrafić na panią Elton, ale była w takim usposobieniu, że zniosłaby cierpliwie każdego, zaś pani Elton przywitała ją z niezwykłą uprzejmością, miała więc nadzieję, że spotkanie odbędzie się bez przykrości.
Emma przejrzała wkrótce panią Elton na wskroś, tak się jej przynajmniej zdawało, zrozumiała, dlaczego jest w tak dobrym humorze; została widać dopuszczona przez pannę Fairfax do sekretu i wyobrażała sobie, że wie o tym, co dla wszystkich jest jeszcze tajemnicą. Emma poznała to z wyrazu jej twarzy i witając panią Bates w uprzejmych słowach oraz udając, że słucha odpowiedzi poczciwej staruszki, widziała, jak pastorowa w sposób ostentacyjnie tajemniczy składa list, który czytała widać głośno pannie Fairfax, i wsuwa go z powrotem do purpurowozłotego woreczka, kiwając przy tym głową znacząco ze słowami:
– Dokończymy czytania kiedy indziej. Nie brak nam będzie sposobności; właściwie usłyszałaś już to, co najważniejsze. Chciałam tylko dowieść ci czarno na białym, że pani S. przyjmuje twoje usprawiedliwienia i nie jest obrażona. Widzisz, jak przemiło pisze. Ach, to urocza istota! Przepadałabyś za nią, gdybyś tam była pojechała. Ale ani słowa więcej. Bądźmy dyskretne... jak przystało dobrze wychowanym panienkom!... Cicho, sza! Pamiętasz to... nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć, z jakiego to wiersza:
Bo gdy w grę wchodzi dama, Wszystko ustąpić musi z drogi...
W naszym wypadku, moja droga, zamiast „dama” czytaj inne słowo... mądrej głowie... prawda? Jestem w szampańskim humorze, co? Ale chciałabym cię zupełnie uspokoić co do pani S. Sposób, w jaki jej przedstawiłam sprawę, zadowolił ją całkowicie.
A gdy tylko Emma odwróciła głowę, by obejrzeć robotę na drutach pani Bates, dodała półszeptem:
– Nie wymieniłam ani jednego nazwiska, jak zapewne zauważyłaś. Ach, nie! Dyskretna jak dyplomata... Umiem zręcznie lawirować.
Emma nie wątpiła o tym ani na chwilę. Pani Elton popisywała się swoim talentem w tym kierunku przy każdej okazji. Przez chwilę toczyła się ogólna rozmowa, o pogodzie i o stanie zdrowia pani Weston, wszystkie panie były zgodne, po czym pani Elton znienacka zaatakowała Emmę:
– Czy nie uważa pani, jak nasza mała przekora zachwycająco powróciła do zdrowia? Czy nie sądzi pani, że ta kuracja przynosi wielki zaszczyt panu Perry'emu? (Tu zerknęła na Jane bardzo znacząco.) Słowo daję, postawił ją na nogi w zdumiewająco krótkim czasie! Ach, gdyby ją pani widziała tak jak ja, kiedy była najbardziej cierpiąca! – I znów, gdy pani Bates zwróciła się z czymś do Emmy, szeptała dalej: – Nie powiemy ani słowa o pomocy, jaką Perry otrzymał, ani słowa o pewnym młodym lekarzu z Windsoru. Ach nie! Cały zaszczyt spadnie na Perry'ego.
– Nie miałam przyjemności pani widzieć – zwróciła się do Emmy zaraz potem – od naszej wycieczki do Box Hill. Bardzo przyjemna eskapada. A jednak, moim zdaniem, czegoś jej było brak. Nie wszystko układało się pomyślnie... to znaczy, jakaś chmurka zdawała się zasnuwać niektóre czoła. Tak mnie się przynajmniej wydało, może się myliłam. W każdym razie było tak przyjemnie, że aż bierze pokusa, aby tam znowu pojechać. Co by panie na to powiedziały, żeby zgromadzić tę samą kompanię i wybrać się raz jeszcze do Box Hill, póki trwa tak piękna pogoda? Musiałaby to być ta sama kompania, nieprawdaż, ściśle ta sama, bez żadnych wyjątków.
Wkrótce potem weszła panna Bates i Emmę ubawiło, w jak widocznym była kłopocie, gdy odpowiadała na pierwsze pytania; wynikało to zapewne stąd, że biedaczka nie była pewna, co można powiedzieć, a miała wielką ochotę powiedzieć wszystko.
– Dziękuję pani, droga panno Emmo, jest pani uosobieniem dobroci. Nie sposób wyrazić... Tak, rzeczywiście, rozumiem doskonale... plany na przyszłość najdroższej Jane... to znaczy, wcale nie miałam zamiaru... Ale jak ona kochaneczka wyzdrowiała, nad podziw. Jak się miewa pan Woodhouse? Jakże się cieszę. Całkiem mi się to w głowie nie mieści... Wszystkie, jak nas pani widzi, takie jesteśmy szczęśliwe... Tak, rzeczywiście... Czarujący młody człowiek!... to znaczy... taki bardzo życzliwy; chciałam powiedzieć ten zacny pan Perry. Taki troskliwy dla Jane!
Z wybuchowego, przekraczającego zwykłą miarę rozradowania i wdzięczności dla pani Elton za to, że je odwiedziła, Emma odgadła, że ze strony probostwa musiało nastąpić pewne ochłodzenie w stosunku do Jane i że teraz owe chmury szczęśliwie się rozproszyły. Po kilku słowach zamienionych szeptem, które przekształciły domysły w pewność, pani Elton podnosząc nieco głos rzekła:
– Tak, jestem tutaj, droga pani, i siedzę już tyle czasu, że w każdym innym domu uważałabym za konieczne się usprawiedliwić, ale prawdę powiedziawszy czekam na mego pana i władcę. Obiecał przyjść po mnie i złożyć paniom swoje uszanowanie.
– Co pani mówi? Będziemy miały przyjemność powitać pana Eltona? To wielki dla nas zaszczyt; wiem, że panowie nie lubią składać wizyt przed południem, a czas pana Eltona jest wypełniony.
– Można to powiedzieć bez przesady, droga pani. Jest zajęty od rana do nocy. Ludzie przychodzą do niego bez przerwy pod takim czy innym pozorem. Urzędnicy, inspektorzy i członkowie rady parafialnej we wszystkim chcą zasięgnąć jego zdania. Zdaje się, że bez niego nie potrafiliby nic zrobić. „Słowo daję, panie E., – często mu powtarzam – całe szczęście, to to nie na mnie trafiło. Nie wiem, co by się stało z moimi pastelami i moim fortepianem, gdybym miała tylu interesantów”. I tak jest tego dosyć, zaniedbuję jedno i drugie w karygodny sposób. Przez dwa tygodnie nie dotknęłam chyba klawisza. Ale mąż mój przyjdzie z pewnością, ręczę pani; tak, doprawdy, chce złożyć wszystkim paniom uszanowanie. – I zasłaniając usta dłonią, by Emma nie słyszała, szepnęła: – Wizyta gratulacyjna. Tak, to się po prostu należy.
Panna Bates rozglądała się dokoła uszczęśliwiona.
– Obiecał przyjść, jak tylko skończy rozmowę z Knightleyem, ale obaj ci panowie siedzą zamknięci na poważnej konferencji. Pan E. to prawa ręka Knightleya.
Emma za nic w świecie nie pozwoliłaby sobie na uśmiech, powiedziała tylko:
– Czy pan Elton poszedł piechotą do Donwell? Będzie mu gorąco.
– Ach nie, spotkają się „Pod Koroną”, to istna narada. Będą tam także Weston i Cole, ale mówi się zwykle o tych, którzy przewodzą. Zdaje się, że pan E. i Knightley przeprowadzają we wszystkim swoją wolę.
– Czy pani się nie myli co do dnia? – spytała Emma. – Jestem prawie pewna, że posiedzenie „Pod Koroną” odbędzie się dopiero jutro. Pan Knightley był wczoraj w Hartfield i wspominał, że narada ma być w sobotę.
– Nie, posiedzenie wyznaczone jest na dziś – brzmiała dość oschła odpowiedź, jak gdyby było rzeczą niemożliwą, by pani Elton mogła się pomylić.
– Mam wrażenie – ciągnęła dalej – że to najkłopotliwsza parafia na świecie. Nie słyszeliśmy nigdy o czymś podobnym w Maple Grove.
– Parafia tamtejsza jest bardzo niewielka – odezwała się Jane.
– Słowo daję, nie wiem, moja droga, nigdy nie poruszano tego tematu – odparła pastorowa.
– Dowodzi tego tak nieliczna szkoła, o której pani wspominała, gdyż opiekują się nią siostra pani i pani Bragge – jedyna szkoła w parafii i taka mała liczba dzieci. Wspominano o dwudziestu pięciu.
– Ach, to prawda, mądra z ciebie osóbka. Główka nie od parady! Wiesz co, Jane, żeby tak wsypać twoje i moje cechy do jednego worka, byłby to prawdziwy ideał. Moja żywość i twoja stateczność stworzyłyby idealną całość. Nie chcę bynajmniej zaprzeczać, że istnieje ktoś, kto sądzi, że ty i tak jesteś ideałem. Ale cicho, sza! Ani słowa więcej, proszę państwa.
Zastrzeżenie to zdawało się zbędne; Jane byłaby chętnie zamieniła więcej niż jedno słowo nie z panią Elton wprawdzie, ale z panną Woodhouse, z czego ta ostatnia w pełni zdawała sobie sprawę. Chęć wyróżnienia jej w granicach, na które pozwalała grzeczność, była oczywista, choć nie wykraczała często poza wymowne spojrzenie.
Pojawił się pan Elton. Małżonka powitała go ze zwykłą sobie błyskotliwością:
– A to ładnie, mój panie, słowo daję, wyprawiłeś mnie tu, bym zawadzała tym paniom, aż raczysz przyjść po mnie! I jeszcze tak długo dajesz na siebie czekać! Wiedziałeś jednak, z jaką obowiązkową osobą masz do czynienia. Wiedziałeś, że się nie ruszę, póki mój pan i władca się nie ukaże. Siedzę więc tu od godziny, dając młodzieży przykład posłuszeństwa małżeńskiego, a kto wie, może taki przykład już wkrótce okaże się potrzebny?
Pan Elton wszakże zdawał się tak zziajany i zmęczony, że wszystkie te racje dowcipu poszły na marne. Musiał złożyć uszanowanie obecnym paniom, ale przede wszystkim użalał się nad sobą, nad upałem, który mu tak dokuczył, i uciążliwym marszem, którego dokonał na próżno.
– Kiedy dotarłem do Donwell – opowiadał – nie zastałem Knightleya, nie wiadomo, gdzie się podział. Bardzo dziwne! Całkiem niespodziewane. I to po bileciku, który do niego napisałem dziś rano, i odpowiedzi, jaką mi nadesłał, że będzie z pewnością w domu do pierwszej.
– Donwell! – wykrzyknęła jego żona. – Mężulku najdroższy, nie byłeś chyba w Donwell! Chciałeś powiedzieć „Pod Koroną”; wracasz przecież z posiedzenia „Pod Koroną”?
– Nie, nie, to się odbędzie jutro i właśnie chciałem się widzieć z Knightleyem z tej racji. Taka straszna dziś rano spiekota, a w dodatku szedłem na przełaj przez pola (było to powiedziane tonem ofiary), więc upał tym bardziej dał mi się we znaki. No i po tym wszystkim nie zastać go w domu! Jestem niemile zdziwiony, zapewniam panie. Bez żadnego usprawiedliwienia, nie zostawił nawet słówka dla mnie. Gospodyni oświadczyła, że nie wie o niczym, nie słyszała, żeby się mnie spodziewano. To nadzwyczajne! I nikt nie wie, dokąd poszedł. Może do Hartfield, może do Abbey Mill, może do lasu. To całkiem niepodobne do naszego przyjaciela! Czy mogłaby mi pani to wytłumaczyć, panno Emmo?
Emma bawiła się szczerze zapewniając, że to istotnie nadzwyczajne i że nie potrafi nic powiedzieć na obronę pana Knightleya.
– Nie rozumiem – powiedziała pani Elton dotknięta wyrządzoną mężowi zniewagą, jak przystało dobrej żonie. – Nie rozumiem, jak mógł postąpić w ten sposób, i to wobec ciebie! Jesteś chyba ostatnią osobą, o której można zapomnieć, to wręcz niesłychane! Drogi mężulku, musiał zostawić parę słów dla ciebie, jestem pewna, że zostawił. Nawet Knightley nie pozwoliłby sobie na taką nonszalancję, służba musiała zapomnieć. Wierzaj mi, że tak być musiało i z łatwością mogło się zdarzyć służbie w Donwell, wszyscy tam, zauważyłam, są strasznie niemrawi i opieszali. Zapewniam cię, że nie zgodziłabym się pod żadnym pozorem, żeby podobny twór jak jego Harry usługiwał nam do stołu. A jeśli chodzi o panią Hodges, Wright ma jak najgorsze o niej pojęcie. Obiecała jej jakiś przepis i nigdy go nie przysłała.
– Spotkałem Williama Larkinsa – ciągnął dalej pan Elton – kiedy byłem już w pobliżu domu, i powiedział mi, że nie zastanę jego pana, ale mu nie uwierzyłem. William zdawał się bardzo nie w humorze. Nie wie, co się stało jego panu – tak mi powiedział – ale od jakiegoś czasu nigdy prawie dwóch słów z nim zamienić nie można. Nic mnie nie obchodzą pretensje Williama, ale naprawdę mi zależało na zobaczeniu się dziś z Knightleyem w nader ważnej sprawie, a jest to tym bardziej irytujące, że na próżno naraziłem się na taki forsowny spacer w najgorszy upał.
Emma uczuła, że nie ma nic lepszego do roboty, jak wracać prosto do domu. Według wszelkiego prawdopodobieństwa wyczekiwano jej tam niecierpliwie; mogła też ustrzec pana Knightleya przed jeszcze głębszym pogrążeniem się w oczach choćby pana Eltona, jeżeli nie Williama Larkinsa.
Stwierdziła z przyjemnością, że gdy zaczęła się żegnać, panna Fairfax postanowiła, jak widać, wyprowadzić ją z pokoju, a nawet towarzyszyć na dół; skorzystała więc natychmiast z tej sposobności, aby powiedzieć:
– Może i dobrze się stało, że nie mogłam z panią pomówić w cztery oczy. Gdyby pani nie była w tak licznym otoczeniu przyjaciół, uległabym zapewne pokusie pewnego tematu, stawiania pytań, większej otwartości, niż pozwala dobre wychowanie. Czuję, że zachowałabym się niewłaściwie.
– Ach! – zawołała Jane z rumieńcem i wzruszeniem, z czym jej było, zdaniem Emmy, znacznie bardziej do twarzy niż ze zwykłą jej wytworną powściągliwością. – O to nie ma obawy. Byłaby raczej obawa, że to ja panią znużę. Niczym nie mogła mi pani zrobić większej przyjemności niż okazaniem mi zainteresowania... Doprawdy, panno Emmo – mówiła teraz z większą rozwagą – gdy ktoś tak jak ja ma świadomość, że ile postąpił... bardzo źle... to największą pociechą jest przeświadczenie, że ci znajomi, których zdanie najwyżej sobie cenię, nie czują do mnie aż takiej odrazy, aby... czas mi nie pozwala powiedzieć połowy tego, co bym chciała. Pragnęłabym się usprawiedliwić, wytłumaczyć, prosić o pobłażliwość. Czuję, że to jest moim obowiązkiem. Ale niestety... krótko mówiąc, jeżeli pani współczucie nie sięga aż tak daleko...
– Ależ pani robi sobie zbyt wielkie skrupuły, naprawdę! – zawołała Emma serdecznie, biorąc ją za rękę. – Nie ma pani powodu się przede mną usprawiedliwiać i wszyscy, przed którymi w pani pojęciu winna się pani tłumaczyć, są tak szczerze uradowani, wręcz zachwyceni...
– Pani jest bardzo dobra, ale wiem, jak się wobec niej zachowywałam. Byłam tak zimna i sztuczna! Zawsze odgrywałam z konieczności jakąś rolę. Przez cały ten czas moje życie było jednym wielkim fałszem! Wiem, że musiałam w pani budzić odrazę.
– Proszę ani słowa więcej! Czuję, że to raczej ja powinnam panią przeprosić. Przebaczmy więc sobie nawzajem od razu. To się stać musi, niech więc stanie się jak najprędzej, nie będziemy, sądzę, traciły czasu na próżno. Mam nadzieję, że nadchodzą dobre wiadomości z Windsoru?
– Trudno pragnąć lepszych.
– Następnie zaś, jak przypuszczam, doniosą nam, że wkrótce panią utracimy... właśnie wtedy, kiedy zaczynamy się na dobre poznawać.
– Ach, o tym jeszcze wcale nie myślimy na razie, rzecz prosta. Zostanę tutaj, póki nie wezwą mnie do siebie państwo Campbell.
– Na razie nie może jeszcze zapaść ostateczna decyzja – odrzekła Emma z uśmiechem – ale, bardzo panią przepraszam, myśleć o niej jednak trzeba.
Jane uśmiechnęła się również w odpowiedzi:
– Ma pani rację, myśleliśmy już o tym. I przyznam się pani (jestem pewna, iż mnie, pani nie zdradzi), że postanowiliśmy jedno: zamieszkamy w Enscombe z panem Churchillem. Co najmniej przez trzy miesiące obowiązuje nas głęboka żałoba, ale gdy ona minie, zdaje się, że nie będzie powodu dłużej zwlekać.
– Dziękuję, dziękuję. O tym właśnie chciałam się upewnić. Ach, gdyby pani wiedziała, jak lubię wszystko, co jest jasne i szczere! Do widzenia, do widzenia!
ROZDZIAŁ 53
Znajomi pani Weston byli uradowani, że wszystko odbyło się szczęśliwie, a jeżeli coś mogło jeszcze zwiększyć ukontentowanie, w jakie wprawił Emmę dobry stan zdrowia przyjaciółki, to wiadomość, że ma córeczkę. Pragnęła stanowczo przyjścia na świat panny Weston. Nie chciała przyznać, że kierowała nią chęć wyswatania jej w przyszłości z jednym z synów Izabelli, ale była przekonana, że zarówno dla ojca, jak i dla matki lepiej będzie, jeśli urodzi się im córka. Dla pana Westona, gdy się zestarzeje – a nawet pan Weston mógł się zestarzeć za dziesięć lat – wielką radością będzie, że jego ognisko domowe ożywią zabawy i swawole, figle i wybryki dziecka, które nigdy nie zostanie oddane z domu, jeśli zaś chodzi o panią Weston, nikt nie wątpił, że z córki będzie miała więcej pociechy; szkoda by zresztą było, żeby ktoś, kto tak dobrze umie uczyć, nie miał raz jeszcze wykorzystać swoich talentów.
– Nabrała już praktyki na mnie – mówiła Emma – tak jak baronowa d'Almane na hrabiance d'Ostalis w „Adeli i Teodorze” pani de Genlis, będziemy więc świadkami znacznie doskonalszej edukacji, jaką pani Weston zapewni swojej małej Adeli.
– Inaczej mówiąc – odrzekł pan Knightley – będzie jej pobłażała jeszcze więcej niż pani, żywiąc przekonanie, że nie pobłaża jej ani trochę. To jedyna różnica.
– Biedne dziecko! – wykrzyknęła Emma. – W takim razie, co z niej wyrośnie!
– Nic tak strasznego. Podzieli los tysiąca panien. Będzie nieznośna w dzieciństwie, a poprawi się z wiekiem. Zaczynam tracić dotychczasowe uprzedzenia, jakie miałem do rozpieszczonych dzieci, najdroższa Emmo. Ja, który winien jestem pani całe moje szczęście, czyż nie byłbym niewdzięcznikiem, gdybym miał sądzić takie dzieci surowo?
Emma roześmiała się i rzekła:
– Ale ja znalazłam oparcie w panu, który dokładał wszelkich wysiłków, aby przeciwdziałać pobłażliwości innych. Wątpię, żeby mój własny rozsądek potrafił nakłonić mnie do poprawy.
– Doprawdy? Bo ja nie wątpię o tym ani przez chwilę. Natura obdarzyła panią rozumem, panna Taylor wpoiła pani zasady. To musiało dać pomyślne wyniki. Moje wtrącanie się mogło równie dobrze pomóc, jak zaszkodzić. Byłoby rzeczą całkiem naturalną, gdyby pani powiedziała: „Co go do tego upoważnia, by mi prawić morały?”. Lękam się, że uważała pani, co było równie naturalne, iż czyniłem to w niemiłej formie. Nie sądzę, żebym miał na panią dobry wpływ. Miało to dobry wpływ wyłącznie na mnie, stała się pani dla mnie przedmiotem najtkliwszych uczuć. Nie mogłem poświęcać pani tyle myśli i nie zachwycić się nią wraz ze wszystkimi wadami, toteż, wskutek przypisywania pani tylu błędów, zakochałem się w pani chyba już wtedy, gdy miała pani trzynaście lat.
– Jestem pewna, że wiele panu zawdzięczam! – wykrzyknęła Emma. – Bardzo często miewał pan na mnie dobry wpływ, częściej, niż to wówczas chciałam przyznać. Jestem pewna, że uwagi i wskazówki pana były dla mnie bardzo cenne. I skoro biedna mała Anna Weston ma być rozpieszczana, będzie to uczynkiem humanitarnym z pańskiej strony, jeżeli zrobi pan dla niej to samo, co uczynił pan dla mnie, z tym zastrzeżeniem, żeby pan nie zakochał się w niej, gdy dorośnie do lat trzynastu.
– Jak często, kiedy była pani małą dziewczynką, mówiła mi pani z właściwą sobie przekorą: „Wie pan, panie Knightley, zrobię to i to, papa mi pozwala” albo „Panna Taylor się zgadza”, kiedy było to właśnie coś, czego, jak pani wiedziała, nie pochwalam. W takim wypadku bywała pani podwójnie zła, jeżeli protestowałem.
– Przemiłe dziecko! Nic dziwnego, że zachował pan moje słowa w tak wdzięcznej pamięci.
– „Panie Knightley”, tak mnie pani zawsze nazywała. „Panie Knightley”, tak się do tego przyzwyczaiłem, że nie wydawało mi się to nawet etykietalne. A jednak to jest etykietalne. Chciałbym, żeby pani nazywała mnie inaczej, ale sam nie wiem jak.
– Pamiętam, że powiedziałam panu kiedyś „Jerzy” w przystępie złości, było to jakieś dziesięć lat temu. Zdawało mi się, że się pan obrazi i dlatego to zrobiłam, ale że pan się nie pogniewał, więc nigdy już więcej tego nie powiedziałam.
– A czy nie mogłaby pani mówić teraz do mnie „Jerzy”?
– To niemożliwe! Nigdy nie będę mówiła inaczej niż „panie Knightley”. Nie obiecuję panu nawet, że zdobędę się na wytworną zwięzłość pani Elton i zacznę mówić „Panie K.”. Ale to za obiecuję – dodała po chwili śmiejąc się i rumieniąc – obiecuję, że raz nazwę pana do imieniu. Nie powiem gdzie i kiedy, ale może się pan domyśli... tam gdzie X bierze sobie Ygreka „na złą i dobrą dolę”.
Emma żałowała, że nie może mówić szczerze o jednej wielkiej przysłudze, jaką mógł był jej oddać jego zdrowy rozsądek, a mianowicie o dobrej radzie, która byłaby ją uchroniła przed największym szaleństwem: popełniła je już jako dorosła, gdy zadzierzgnęła samochcąc przyjaźń z panną Smith, lecz był to temat zbyt drażliwy. Nie mogła go poruszyć. Rzadko padało pomiędzy nimi w rozmowie imię Harriet. Ze strony pana Knightleya wynikało to po prostu stąd, że o niej nie myślał; Emma wszakże była skłonna przypisywać to jego delikatności i podejrzeniu, jakie powziął na podstawie pewnych pozorów, że przyjaźń między Emmą a panną Smith wygasa. Emma zdawała sobie sprawę, że gdyby się były rozstały w innych okolicznościach, prowadziłyby bardziej ożywioną korespondencję, a nowiny, jakie miewała o Harriet, nie ograniczałyby się wyłącznie tak jak teraz do tych, które zawarte były w listach Izabelli. Pan Knightley to zauważył. Ból, jaki sprawiała jej konieczność zachowania czegoś w tajemnicy przed nim, był niewiele mniejszy niż ból, że stała się przyczyną nieszczęścia Harriet.
Izabella nadsyłała tak pomyślne raporty o swoim gościu, jak tylko można tego pragnąć: zrazu, po przyjeździe, Harriet wydawała się jej trochę nie w humorze; co było jednak aż nadto zrozumiałe wobec czekającej ją wizyty u dentysty; z chwilą jednak, gdy ta sprawa została załatwiona, Harriet nie zdawała się niczym różnić od tej, którą znała niegdyś pani Knightley. Z pewnością nie można pomówić Izabellę o zbyt wielką spostrzegawczość, jednakże nie byłoby uszło jej uwagi, gdyby Harriet nie zdradzała chęci do zabawy z dziećmi. Emma z wielką ulgą przyjęła wiadomość, zdającą się rokować jak najlepsze nadzieje, że Harriet ma dłużej zabawić w Londynie; przewidywane dwa tygodnie urosną co najmniej do miesiąca. Państwo Knightley wybierali się w sierpniu do Hartfield, prosili ją więc, by pozostała u nich do czasu, kiedy będą mogli ją sami odwieźć.
– Jan nie wspomina o pani przyjaciółce – rzekł pan Knightley – oto jego list, jeżeliby pani chciała go przeczytać...
Była to odpowiedź na wiadomość o zamierzonym małżeństwie brata. Emma sięgnęła po nią skwapliwie; była bardzo ciekawa, co jej szwagier na to powie, nie raziło ją bynajmniej, że nie wspomniał ani słowem o pannie Smith.
– Jan dzieli moje szczęście iście po bratersku – ciągnął dalej pan Knightley – ale nie umie mówić komplementów, toteż, choć wiem, że ma dla pani również braterskie uczucie, tak obce mu są wszelkie okrągłe frasesy, że każda inna młoda kobieta na pani miejscu mogłaby mu mieć za złe jego powściągliwość. Pani jednak nie boję się pokazać tego, co pisze.
– Pisze jak człowiek rozsądny – powiedziała Emma przeczytawszy list. – Szanuję go za szczerość. Widać wyraźnie, że jego zdaniem nasze zaręczyny są szczęściem tylko dla mnie, ale nie traci nadziei, iż stanę się z czasem tak godną pańskiej miłości, za jaką pan mnie już dzisiaj uważa. Gdyby powiedział coś, z czego można by wyciągnąć inne wnioski, nie byłabym mu uwierzyła.
– Ależ droga panno Emmo, Jan wcale nie to miał na myśli. Chciał tylko...
– Bardzo niewiele się różnimy w naszej ocenie obu stron – przerwała mu z poważnym uśmiechem – znacznie mniej, niż się tego domyśla brat pański i, gdybyśmy zaczęli roztrząsać ten temat bez ceremonii i skrupułów...
– Panno Emmo, najdroższa panno Emmo...
– Och! – wykrzyknęła tym razem ze szczerą radością -jeżeli pan sądzi, że brat pański mnie nie docenia, to niech pan zaczeka, aż mój ojciec zostanie dopuszczony do tajemnicy, i wysłucha, co on powie o naszych zaręczynach. Proszę mi wierzyć, będzie dla pana znacznie mniej sprawiedliwy. Jego zdaniem szczęście i wszelkie korzyści są całkowicie po pańskiej stronie, a wszystkie zasługi po mojej. Bardzo bym chciała, by nie nazwał mnie od razu „tą biedną Emmą”. Nie potrafi dosadniej wyrazić tkliwego współczucia dla uciemiężonych.
– Ach! – zawołał. – Pragnąłbym, aby ojciec pani choć w części tak łatwo dał się przekonać, jak Jan przekona się z czasem, że mamy wszelkie prawo – prawo, jakie dają równe wartości – do znalezienia szczęścia w tym związku. Ubawił mnie jeden zwrot w liście Jana – nie wiem, czy pani go zauważyła – w którym powiada, że to, co mu doniosłem, nie było dla niego całkowitą niespodzianką, że oczekiwał raczej podobnej wiadomości.
– Jeżeli dobrze zrozumiałam pańskiego brata, chce przez to powiedzieć, że posądzał pana o zamiary matrymonialne. Wcale nie myślał o mnie. Zdaje się, że nie był na to przygotowany.
– Rzeczywiście, dziwi mnie jednak, że tak przejrzał moje uczucia. Chciałbym wiedzieć, na jakiej podstawie o tym sądził? Nie widzę, by jakakolwiek zmiana w moim usposobieniu czy też w rozmowie miała nasunąć mu myśl, że mógłbym się ożenić raczej teraz niż kiedy indziej. Ale okazuje się, że musiało tak być. Zauważył widać jakąś zmianę we mnie, kiedy byłem u nich ostatnio. Przypuszczam, że nie bawiłem się z dziećmi tyle co dawniej. Pamiętam, jak któregoś wieczoru jeden z chłopców powiedział: „Stryj jest teraz zawsze zmęczony”.
Zbliżała się chwila, kiedy wiadomość z konieczności rozszerzy się dalej, kiedy narzeczem przekonają się, jak też inni ją przyjmą. Gdy tylko pani Weston była już dość silna, by móc powitać u siebie pana Woodhouse'a, Emma, mając na względzie, że jej łagodna perswazja będzie wielką pomocą, postanowiła oznajmić o swoich zaręczynach najpierw w domu, a potem w Randalls. Ale jak o tym powiedzieć ojcu! Zobowiązała się, że to uczyni w nieobecności pana Knightleya, na wypadek wszakże, gdyby jej zabrakło odwagi i musiała odłożyć wyznanie, pan Knightley – zgodnie z zawartą umową – miał się pojawić o oznaczonej porze i rozwinąć dalej wszczęty przez nią temat. Musiała więc mówić, i to mówić z radosną pogodą. Nie dopuści, by uczynił sobie z tej nowiny przedmiot zbyt gorzkich ubolewań, przez to, że oznajmiła mu ją tonem melancholijnym. Powinna zrobić wszystko, by ojciec nie uważał tego za nieszczęście. Najweselszym głosem, na jaki mogła się zdobyć, przygotowała go najpierw, że usłyszy rzecz bardzo dziwną, a potem w kilku słowach dodała, że, jeżeli tylko uzyska jego zgodę (co, jak ufa, uda się jej bez trudu, jest to bowiem projekt mający zapewnić szczęście im wszystkim), zamierza poślubić pana Knightleya, dzięki czemu Hartfield zyska na stałe towarzystwo człowieka, który, jak Emma dobrze wie, jest najbliższy sercu pana Woodhouse'a, nie mówiąc oczywiście o córkach i pani Weston.
Biedak doznał na razie wielkiego wstrząsu i usiłował całkiem serio odwieść Emmę od tego zamiaru. Przypomniał jej, i to kilkakrotnie, że, jak zawsze twierdziła, nigdy nie wyjdzie za mąż, i zapewniał ją, że będzie dla niej o wiele lepiej, jeżeli zostanie panną, wspomniał biedną Izabellę i biedną pannę Taylor. Ale to się na nic nie zdało. Emma nie ustępowała, serdeczna i uśmiechnięta powtarzała uparcie, że tak być musi; dodawała, że nie powinien jej porównywać z Izabellą albo panią Weston, gdyż małżeństwo pozbawiło Hartfield ich obu, co było istotnie bardzo smutną zmianą; natomiast ona nie opuści Hartfield, ona tu nadal pozostanie i, jeżeli wprowadzi jakąś zmianę w stanie liczebnym domu, będzie to zmiana na lepsze; Emma jest pewna, że ojciec poczuje się znacznie szczęśliwszy, mając pana Knightleya stale pod ręką, jak tylko się oswoi z tą myślą. Czyż nie kocha go serdecznie? Emma jest pewna, że ojciec temu nie zaprzeczy. Przecież w interesach nie radził się nigdy nikogo, tylko zawsze pana Knightleya. Kto był mu tak użyteczny jak on, kto tak gotów pisać za niego listy, kto tak zawsze rad mu dopomóc? Kto był tak zawsze pogodny, tak pełen atencji, tak do niego przywiązany? Czy nie miło będzie mieć go stale na miejscu?
Tak. To wszystko prawda. Wizyty pana Knightleya nie mogą być za częste, pan Woodhouse chętnie widywałby go co dzień, ale przecież i tak się co dzień widują. Dlaczego nie miałoby tak trwać nadal, jak było dotychczas?
Pan Woodhouse tak łatwo nie dawał się przekonać, ale najgorsze było już za nimi, myśl została zasiana, czas i nieustanne powtarzanie dokonają reszty. Do perswazji i zapewnień Emmy przyłączył się wkrótce pan Knightley, zaś tkliwe słowa, jakie znalazł na poparcie swojej sprawy, spotkały się z dość łaskawym przyjęciem; wkrótce staruszek nawykł, że oboje mówią z nim o swoich planach przy każdej sposobności, jaka się nadarza. Izabella pomagała im, jak mogła, listy jej wyrażały największą aprobatę, zaś pani Weston zgłosiła gotowość rozważenia całej tej kwestii przy pierwszym spotkaniu, w najprzychylniejszym świetle, po pierwsze jako rzeczy już pewnej, a po wtóre nader pomyślnej, doceniając w pełni, jaki doniosły wpływ wywrą na pana Woodhouse'a oba te czynniki. Pogodził się wreszcie z myślą o zaręczynach córki niby z nieuniknioną koniecznością, gdy zaś wszyscy, którzy zwykli nim kierować, zapewniali go, że zmiana zapewni mu szczęście, przyznając im poniekąd rację w duchu, począł myśleć, że kiedyś, w przyszłości, może za rok lub dwa lata, nie byłoby najgorzej, gdyby to małżeństwo jednak nastąpiło.
Pani Weston nie grała żadnej komedii, nie udawała nie istniejących uczuć we wszystkim, co powiedziała na poparcie tego projektu. Zdziwiła się niezmiernie, może tak jak nigdy jeszcze w życiu, kiedy Emma oznajmiła jej o swoich planach, widziała w nich wszakże szczęście wszystkich, nie czyniła więc sobie żadnych skrupułów, by jak najusilniej nalegać na pana Woodhouse'a. Tyle miała szacunku dla pana Knightleya, że przyznawała mu, iż zasługuje nawet na jej najdroższą Emmę; był to związek pod każdym względem właściwy, stosowny i odpowiedni, ze wszech miar wskazany, toteż wydawało się teraz, iż Emma nie mogła była z większą gwarancją bezpiecznej przyszłości zakochać się w nikim innym. Sama zaś bohaterka wydała się sobie najbardziej ograniczoną istotą na świecie, że od dawna już o tym nie pomyślała i tego nie pragnęła. Jakże niewielu mężczyzn, których pozycja życiowa pozwalałaby sięgnąć po Emmę, wyrzekłoby się własnego domu na rzecz Hartfield! Kto poza panem Knightleyem znał dość dobrze pana Woodhouse'a i umiał tak z nim postępować, aby podobny układ stosunków mógł być pożądany? Zagadnienie, jak rozwiązać sprawę biednego pana Woodhouse'a, było zawsze przeszkodą, jaka się nasuwała, gdy planowali z mężem małżeństwo Franka i Emmy. Jak pogodzić pretensje Enscombe i Hartfield – oto był nieustanny szkopuł, którego doniosłość pani Weston doceniała bardziej niż jej mąż, ale i on nie znajdował innego zakończenia dyskusji niż: „To się jakoś samo ułoży; młodzi jakieś wyjście znajdą”. Tu nie trzeba było szukać żadnych wyjść, liczyć, że przyszłość sama przyniesie rozwiązanie. Wszystko było proste, jasne i wyraźne. Nikt się nie poświęcał, a w każdym razie nie ponosił zbyt wielkich poświęceń. Był to związek niosący sam przez się zapowiedź szczęścia, a żaden istotny, rozsądny powód nie powinien stanąć mu na przeszkodzie ani go odroczyć.
Pani Weston z dzieckiem na kolanach pogrążona w takich oto myślach była jedną z najszczęśliwszych kobiet na świecie. Jeżeli coś mogło wzmóc jeszcze jej radość, to stwierdzenie, że maleństwo wyrosło już z pierwszych czepeczków.
Nowina, gdziekolwiek dotarła, była dla wszystkich niespodzianką; pan Weston dziwił się również przez pięć minut, ale pięć minut wystarczyło całkowicie, by jego lotny umysł oswoił się z tą myślą. Widział jasno wszystkie dobre strony tego związku i cieszył się nim nie mniej niż żona, ale zdziwienie pierzchło tak szybko, iż nie minęła godzina, a gotów byłby niemal uwierzyć, że dawno to przewidział.
– Ze wszystkiego wnoszę, że to ma być tajemnica – rzekł po chwili. – Takie sprawy bywają zawsze tajemnicą, póki się nie okaże, że wszyscy o niej wiedzą. Proszę mi tylko powiedzieć, kiedy będzie się już o tym mówić. Ciekaw jestem, czy Jane coś podejrzewa?
Nazajutrz rano poszedł do Highbury i zaspokoił swoją ciekawość. Oznajmił Jane nowinę. Czyż nie była niemal jego córką, starszą córką? Musi jej przecież powiedzieć, a że panna Bates była przy tym, wiadomość dotarła oczywiście do pani Cole, pani Perry i zaraz potem do pani Elton. Osoby odgrywające główną rolę, a więc narzeczem, byli na to przygotowani; obliczyli, jak prędko, od chwili, kiedy wiadomość ta dotrze do Randalls, nowina będzie znana w całym Highbury; jak trafnie przypuszczali, komentowano ją w niejednym kółku rodzinnym tego wieczoru: wzbudziła wielką sensację.
Na ogół projekt znalazł całkowitą aprobatę. Jedni uważali, że pan Knightley jest szczęściarzem, inni, że panna Woodhouse wygrała wielki los. Jedna grupa radziła, żeby wszyscy troje przenieśli się do Donwell, pozostawiając Hartfield Janowi Knightley z rodziną; inni przepowiadali niesnaski wśród służby, przeważnie jednak nie wnoszono poważniejszych sprzeciwów, wyjątek pod tym względem stanowił tylko jeden dom – probostwo. Tu niespodzianki nie łagodziło nawet w najmniejszym stopniu uczucie zadowolenia. Pan Elton przyjął wiadomość dość obojętnie w porównaniu z żoną; wyraził tylko nadzieję, że „ambicja tej młodej damy znajdzie teraz zaspokojenie”, dodał jeszcze, że „zawsze zamierzała złapać Knightleya, jeśli się tylko uda”; a gdy była mowa o zamieszkaniu młodej pary w Hartfield, ośmielił się wykrzyknąć: „Nie zazdroszczę mu!”
Pani Elton natomiast była naprawdę bardzo zalterowana. Biedny Knightley! Biedny człowiek! Smutny los go czeka. Ogromnie jej przykro, gdyż, choć jest nader ekscentryczny, posiada wiele cennych zalet. Jak mógł się tak dać złapać? Nie wierzyła, żeby był zakochany, ani trochę. Biedny Knightley! Skończą się miłe sąsiedzkie stosunki z nim. Jak chętnie bywał u nich na obiedzie, ilekroć go zaprosili! Ale to się teraz skończy. Biedny człowiek! Nie będzie już wycieczek krajoznawczych do Donwell urządzanych dla niej. O, nie, pani Knightley każdy podobny projekt obleje zimną wodą. To bardzo nieprzyjemnie, ale pastorowa wcale nie żałuje, że tak ostro skrytykowała jego gospodynię przed para dniami. Cóż to za niedorzeczny pomysł. Zamieszkać razem! To się im nie uda. Pani Elton znała pewną rodzinę w sąsiedztwie Maple Grove, która tego spróbowała, i musieli się rozstać przed upływem trzech miesięcy.
ROZDZIAŁ 54
Czas mijał. Jeszcze kilka razy jutro zaświta i nadjadą goście z Londynu. To niemiła perspektywa – Emma zadumała się głęboko pewnego rana rozważając, że spotkanie z Harriet niechybnie będzie kłopotliwe i zakłóci błogi jej spokój, gdy nadszedł pan Knightley i czarne myśli od razu poszły w kąt. Po pierwszych, radosnych słowach powitania umilkł, po czym dopiero zaczął poważniejszym tonem:
– Mam pani coś do powiedzenia, panno Emmo, pewną nowinę.
– Dobrą czy złą? – zapytała szybko, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie wiem, jak powinienem ją nazwać.
– Ach, dobrą, jestem pewna, widzę to po pańskiej minie. Pan z trudem ukrywa uśmiech.
– Mam obawy – odrzekł starając się opanować – mam poważne obawy, droga panno Emmo, że pani się nie uśmiechnie, kiedy się pani o tym dowie.
– Naprawdę? Ale dlaczego? Trudno mi sobie wyobrazić, że coś, co panu sprawia przyjemność albo go ubawi, miałoby być dla mnie przykre i niewesołe.
– Jest pewna sprawa – odparł – mam nadzieję, że tylko jedna, na którą nie zapatrujemy się zgodnie. – Przerwał na chwilę, znowu się uśmiechnął, nie spuszczając oczu z narzeczonej. – Czy nie domyśla się pani? Czy nic sobie pani nie przypomina? Harriet Smith...
Policzki Emmy pokrył rumieniec, przestraszyła się, choć nie wiedziała czego.
– Czy miała pani wiadomości o niej dziś rano? – wykrzyknął. – Tak, z pewnością, i już wie pani o wszystkim.
– Nie miałam żadnych wiadomości, nie wiem o niczym; proszę, niech mi pan powie.
– Jak widzę, jest pani przygotowana na najgorsze; istotnie sprawy źle stoją: Harriet Smith wychodzi za Roberta Martina.
Emma drgnęła zdradzając tym, iż bynajmniej nie była przygotowana na podobną nowinę, zaś niespokojny błysk jej oczu mówił wyraźnie: „To niemożliwe”, choć nie otworzyła ust.
– A jednak to prawda! – ciągnął dalej pan Knightley. – Sam Robert Martin mi o tym powiedział. Nie minęło jeszcze pół godziny, jak ode mnie wyszedł.
Emma patrzyła nadal na niego z bezgranicznym zdumieniem.
– Pani jest niezadowolona, panno Emmo, tak jak się obawiałem; żałuję, że nie myślimy jednakowo. Ale to kiedyś nastąpi. Czas sprawi, że jedno albo drugie z nas zmieni zdanie, a tymczasem nie mówmy o tym więcej.
– Myli się pan, myli się pan całkowicie – odrzekła z wysiłkiem.
– Podobny fakt nie jest w stanie mnie teraz zaboleć, ale nie mogę weń uwierzyć. Wydaje mi się niemożliwy! Nie chce pan przecież powiedzieć, że Harriet Smith przyjęła oświadczyny Roberta Martina! Że on już ponownie poprosił o jej rękę. Zapewne zamierza dopiero to uczynić.
– Już to uczynił – odparł pan Knightley z uśmiechem, lecz stanowczo – i został przyjęty.
– Wielki Boże! – wykrzyknęła. – No, no! – To mówiąc szukała ratunku w koszyczku do robót, chcąc mieć wymówkę, by spuścić głowę i ukryć ogarniające ją uczucie zachwytu i rozbawienia, które, była tego pewna, odzwierciedliło się na jej twarzy. – No, a teraz, niech mi pan wszystko opowie, chciałabym znać najdrobniejsze szczegóły. Jak? Gdzie? Kiedy? Niechże mi pan opowie! To najdziwniejsza historia, jaką w życiu słyszałam, ale nie zmartwiłam się ani trochę, zapewniam pana. Zastanawia mnie tylko, jak to się stać mogło?
– Bardzo prosta sprawa. Przed trzema dniami Robert Martin pojechał do Londynu w interesach, poprosiłem go, żeby zabrał jakieś papiery, które chciałem posłać bratu. Doręczył papiery Janowi w jego kancelarii i brat mój zaproponował, by wybrał się z nimi tegoż wieczoru do „Astleya”. Mieli wziąć z sobą dwóch starszych chłopców. Towarzystwo składało się z moich braterstwa, Henryczka, Jasia i panny Smith. Mój przyjaciel Robert nie oparł się pokusie. Wstąpili po niego po drodze, wszyscy bawili się znakomicie i mój brat zaprosił go nazajutrz na obiad, Robert nie omieszkał skorzystać z zaproszenia, w ciągu tej wizyty przypuszczalnie znalazł sposobność pomówienia z Harriet i, jak się okazuje, nie zwrócił się do niej na próżno. Przyjmując jego oświadczyny, uszczęśliwiła go tak, jak na to zasłużył. Przyjechał wczoraj extrapocztą i przyszedł do mnie dziś rano zaraz po śniadaniu, by zdać raport najpierw z moich spraw, a potem ze swoich własnych. Oto wszystko, co mogę zrelacjonować o tym, jak, gdzie i kiedy się to stało. Pani przyjaciółka Harriet opowie pani znacznie dłuższą historię, gdy ją pani zobaczy. Udzieli pani wszystkich drobiazgowych szczegółów, które tylko w kobiecej interpretacji mogą być interesujące. My, w naszych raportach, wymieniamy jedynie ważniejsze fakty. Muszę jednak przyznać, że Robert Martin wydał mi się jak na niego i w moim pojęciu niezmiernie wylewny, wspomniał bowiem, choć było to nie całkiem do rzeczy, przy wyjściu z loży u „Astleya” mój brat prowadził żonę i Jasia, on zaś szedł za nimi z panną Smith i Henryczkiem i że w pewnej chwili znaleźli się w tłoku, i że pannie Smith zrobiło się trochę niedobrze.
Przerwał. Emma nie próbowała udzielić natychmiastowej odpowiedzi. Gdyby się odezwała, zdradziłaby wprost niedorzeczne uszczęśliwienie. Musi chwilę poczekać, inaczej pan Knightley pomyśli, że zwariowała. Milczenie Emmy korciło go trochę, toteż przyjrzawszy się jej bacznie przez chwilę dodał:
– Panno Emmo, kochana moja, powiedziała pani, że ta sprawa nie zmartwi jej teraz, mam jednak obawy, że zabolała panią nadspodziewanie. Wprawdzie pozycja, jaką zajmuje Robert Martin, istotnie jest dość skromna, ale powinna pani spojrzeć na nią oczyma panny Smith, czy jej ona odpowiada; ja zaś ręczę pani, że im lepiej go pani pozna, tym nabierze pani o nim lepszego mniemania; jego zdrowy rozsądek i zdrowe zasady zachwycą panią. Biorąc pod uwagę wartość człowieka, nie mogłaby pani wymarzyć, aby jej przyjaciółka dostała się w lepsze ręce. Gdybym mógł, podniósłbym go w hierarchii społecznej, a to, zapewniam panią, panno Emmo, znaczy z mojej strony niemało. Wyśmiewa mnie pani nieraz za moją słabość do Williama Larkinsa, ale, proszę mi wierzyć, równie trudno byłoby mi się obejść bez Roberta Martina. Chciał zmusić ją, by podniosła oczy i uśmiechnęła się, spełniła jego życzenie, gdyż opanowała się już na tyle, by nie roześmiać się zbyt wesoło, i odrzekła pogodnym głosem:
– Niepotrzebnie zadaje pan sobie tyle trudu, by mnie pogodzić z myślą o tym małżeństwie. Uważam, że Harriet bardzo dobrze robi. Jej koneksje są nieświetne, a w każdym razie gniazdo, z którego on pochodzi, jest niewątpliwie zacniejsze. Jeżeli milczałam, to ze zdziwienia, po prostu z nadmiernego zdziwienia. Nie może pan sobie wyobrazić, jak mnie to zaskoczyło, jak bardzo byłam nieprzygotowana na tę wiadomość. Miałam bowiem podstawy, aby przypuszczać, że Harriet jest ostatnio gorzej do niego usposobiona, niż była niegdyś.
– Pani zapewne lepiej zna swoją przyjaciółkę – odparł pan Knightley – ale mnie wydawała się zawsze dobroduszną dziewczyną o miękkim sercu, niezbyt srogo usposobioną do każdego młodzieńca, który jej wyzna, że ją kocha.
Emma nie mogła opanować śmiechu, gdy mu odpowiedziała:
– Doprawdy, zna ją pan chyba nie gorzej ode mnie. Ale czy jest pan zupełnie pewien, że Harriet bez zastrzeżeń przyjęła jego oświadczyny? Mogłam przypuszczać, że się to stanie z czasem, ale tak prędko, czy to możliwe? Czy pan go aby źle nie zrozumiał? Rozmawiali panowie o innych sprawach, o interesach, pokazach bydła, nowych siewnikach, może więc, wobec takiej mieszaniny tematów wytłumaczył pan sobie mylnie jego słowa? Może nie zgody Harriet był pewien, ale wagi słynnego wołu?
Emma odczuła w tej chwili tak silnie kontrast, jaki zachodził pomiędzy sposobem bycia i powierzchownością pana Knightleya i Roberta Martina, tak świeżo miała w pamięci, co się ostatnio działo w sercu Harriet, w uszach brzmiały jej słowa, wymówione z taką emfazą „zanadto zmądrzałam, by zaprzątać sobie głowę panem Martinem”, że istotnie była skłonna uważać te wiadomości za co najmniej przedwczesne. Inaczej być nie mogło.
– I pani ma odwagę tak twierdzić? – wykrzyknął pan Knightley. – Podejrzewać, że jestem skończonym głupcem, który nie rozumie, co do niego mówią? Na co pani zasługuje, proszę mi powiedzieć?
– Ach, zasługuję zawsze na najlepsze traktowanie, bo nie znoszę innego, toteż musi pan powiedzieć jasno i wyraźnie: czy pan jest pewien, na jakiej stopie są teraz z sobą pan Martin i Harriet?
– Jestem zupełnie pewien – odrzekł bardzo wyraźnie – powiedział mi, że przyjęła jego oświadczyny, w słowach jego nie było żadnych niejasności, żadnych wahań; zdaje mi się, że mogę pani dać tego niezbity dowód. Zapytał mnie, jak, moim zdaniem, powinien postąpić: nie zna nikogo poza panią Goddard, do kogo mógłby się zwrócić z zapytaniem, jakich Harriet posiada krewnych albo przyjaciół. Czy mógłby uczynić właściwszy krok, niż pójść do pani Goddard? Zapewniłem go, że nic lepszego nie potrafiłbym doradzić. Wówczas powiedział mi, że nie omieszka dziś jeszcze odwiedzić przełożonej.
– Cieszę się z tego szczerze – odpowiedziała Emma z promiennym uśmiechem – i całym sercem życzę im szczęścia.
– Zmieniła pani zasadniczo poglądy, odkąd poruszaliśmy poprzednio ten temat.
– Istotnie, była szalona.
– Ja także się zmieniłem i gotów jestem przyznać pani, że Harriet ma dużo zalet. Zadałem sobie nieco trudu i przez wzgląd na panią i przez wzgląd na Roberta Martina (mówiąc nawiasem podejrzewałem, że jest nadal w niej zakochany), by ją lepiej poznać. Rozmawiałem z nią często i dużo. Musiała to pani zauważyć. Zdawało mi się nawet czasem, że pani mnie posądza, iż jestem rzecznikiem biednego Martina, co nie było zgodne z prawdą. Na podstawie obserwacji nabrałem jednak przekonania, że Harriet jest szczerą, miłą dziewczyną, że jest rozsądna, ma bardzo zdrowe zasady i pragnęłaby znaleźć szczęście w małżeństwie z miłości i pracowitym życiu rodzinnym. Nie wątpię, że wiele zawdzięcza pani pod tym względem.
– Mnie! – zawołała Emma kręcąc głową przecząco. – Ach, biedna Harriet.
Opanowała się jednak i z cichą rezygnacją przyjęła te niezasłużone pochwały.
Rozmowę ich wkrótce przerwało wejście pana Woodhouse'a. Emma nie żałowała tego. Pragnęła być sama. Nie mogła uspokoić się, ochłonąć ze zdziwienia, nie była w stanie skupić myśli. Chciało się jej tańczyć, śpiewać, krzyczeć i póki się nie nabiega, nie wygada sama do siebie, nie wyśmieje, nie przełoży sobie wszystkiego w głowie, nie będzie zdolna zachować się rozsądnie.
Ojciec przyszedł, by oznajmić, że James zakłada konie; było to przygotowanie do codziennej teraz wizyty w Randalls, Emma skorzystała z tego pozoru, by wymknąć się z pokoju.
Łatwo sobie wyobrazić radość, wdzięczność, nieopisaną uciechę, jaką odczuwała. Otwierające się przed Harriet pomyślne perspektywy usuwały jedyną chmurkę, jedyną domieszkę goryczy, mącącą jej szczęście; Emmie groziło nowe niebezpieczeństwo, że będzie zanadto szczęśliwa. Czego mogła jeszcze pragnąć? Nic więcej ponadto, by stać się godną tego, kto przerastał ją zawsze szlachetnością zamierzeń i sprawiedliwością sądów. Nic więcej ponadto, by nauka wyciągnięta z popełnionych błędów wpoiła w nią na przyszłość pokorę serca i umiar w postępowaniu.
Wdzięczność Emmy była szczera, postanowienie pracy nad sobą powzięte z całą powagą, a jednak nie mogła zapanować nad pustym śmiechem, który ją porwał wśród tych wszystkich głębokich rozmyślań. Śmiała się z takiego finału bolesnych rozczarowań – wszak upłynęło zaledwie pięć tygodni – śmiała się z płochości dziewczęcych uczuć, śmiała się z Harriet!
Teraz powrót przyjaciółki będzie dla Emmy przyjemny, wszystko będzie przyjemne; Emma z wielką przyjemnością pozna Roberta Martina.
Niepoślednie miejsce w bezgranicznej, całym sercem odczuwanej radości zajmowała świadomość, że ustanie wkrótce potrzeba ukrywania czegokolwiek przed panem Knightleyem. Skończą się niebawem udawanie, dwulicowość, tajemnice, których tak szczerze nienawidziła. Mogła teraz postanowić solennie, że na przyszłość darzyć będzie narzeczonego całkowitym i bezwzględnym zaufaniem, które jej prawa natura gotowa była poczytywać sobie za obowiązek.
Toteż wyruszyła w towarzystwie ojca w najweselszym, najradośniejszym nastroju, nie zawsze słuchając tego, co mówił, ale zawsze mu potakując i zarówno mową, jak milczeniem przyczyniając się do umocnienia go w miłym przekonaniu, że musi co dzień bywać w Randalls, gdyż w przeciwnym razie sprawiłby wielki zawód pani Weston.
Zastali panią Weston samą w salonie. Ledwie jednak zdążyli zapytać o zdrowie córki oraz wysłuchać podziękowań za odwiedziny, dostrzegli przez zapuszczone story sylwetki dwóch osób przechodzących pod oknem.
– To Frank i panna Fairfax – rzekła pani Weston – miałam właśnie państwu opowiedzieć o miłej niespodziance, jaką mój pasierb nam zrobił dziś rano swoim przyjazdem. Zostaje do jutra i udało nam się namówić pannę Fairfax, by spędziła u nas cały dzień. Mam nadzieję, że zaraz tu przyjdą.
Istotnie w niespełna pół minuty narzeczem weszli do pokoju. Emma była niezmiernie rada, że widzi młodego Churchilla, jednakże oboje zmieszali się trochę, nasuwało im się niejedno kłopotliwe wspomnienie. Przywitali się chętnie i z uśmiechem, byli jednak onieśmieleni, rozmowa się nie kleiła, a gdy wreszcie wszyscy usiedli, w salonie zapanowało tak głuche milczenie, że Emma zaczęła wątpić, czy spotkanie z Frankiem Churchillem w towarzystwie Jane będzie istotnie taka wielką przyjemnością, jaką sobie obiecywała. Jednakże, kiedy przyłączył się do nich pan Weston i gdy wniesiono dziecko, nie zabrakło już tematu do ożywionej rozmowy, nie zabrakło też Frankowi ani śmiałości, ani okazji, by przysunąć się do panny Woodhouse i powiedzieć:
– Jestem pani winien podziękowanie, panno Emmo, za bardzo łaskawe słowa przebaczenia przekazane mi w jednym z listów pani Weston. Ufam, że czas nie uczynił pani mniej skłonną do darowania win, mam nadzieję, że nie cofa pani tego, co wówczas powiedziała?
– Ależ nie – wykrzyknęła Emma – skąd znowu! Niezmiernie się cieszę, że pana widzę, mogę uścisnąć mu dłoń i osobiście wyrazić radość, jaką odczuwam. – Podziękował jej całym sercem i mówił czas jakiś, wyrażając głęboką wdzięczność i rozwodząc się nad swoim szczęściem.
– Prawda, że dobrze wygląda? – powiedział obracając oczy na Jane. – Lepiej niż kiedykolwiek. Widzi pani, jak mój ojciec i pani Weston troskliwie nad nią czuwają?
Lecz wkrótce zaczął go ogarniać dawny przekorny humor i gdy z roześmianymi oczyma wspomniał o spodziewanym powrocie Campbellów, wymienił również nazwisko Dixonów; Emma czerwieniąc się zabroniła, by wymawiał je przy niej.
– Nie mogę o tym myśleć – powiedziała – bez głębokiego zawstydzenia.
– To była wyłącznie moja wina – odrzekł – to ja powinienem się wstydzić. Ale czy to możliwe, aby pani niczego się nie domyślała? To znaczy, w ostatnich czasach? Dawniej, wiem o tym, nic pani nie podejrzewała.
– Nigdy mi to nawet nie przyszło do głowy, zapewniam pana.
– To, doprawdy, wydaje mi się nie do wiary. Byłem raz bliski wyjawienia pani... i żałuję, że tego nie zrobiłem, byłoby lepiej. Ale chociaż często postępowałem błędnie, tym razem postąpiłem gorzej niż kiedykolwiek i ciężko za to odpokutowałem. Mniejszym wykroczeniem z mojej strony byłoby, gdybym złamał słowo, że dochowam tajemnicy, i powiedział pani wszystko.
– Nie warto już teraz tego żałować – powiedziała Emma.
– Mam nadzieję – ciągnął dalej – że uda mi się namówić wuja, by złożył wizytę w Randalls: chce poznać Jane. Gdy powrócą państwo Campbell, zjedziemy się w Londynie i zostaniemy tam aż do chwili, kiedy będę mógł zabrać ją z sobą na pomoc. Teraz wszakże żyję z dala od niej... to bardzo ciężko, pani mnie rozumie, prawda, panno Emmo? Dziś rano zobaczyłem ją po raz pierwszy od dnia naszego pogodzenia. Czy pani mi nie współczuje?
Emma wyraziła swoje współczucie tak serdecznie, że Frank zawołał w nagłym nawrocie weselszych myśli:
– Ach, prawda! – po czym zniżonym głosem i znowu poważnie ją zapytał: – Jak się miewa pan Knightley?
Emma spąsowiała i roześmiała się, nie odpowiadając ani słowa.
– Wiem, że pani czytała mój list – ciągnął dalej – i sądzę, że zapamiętała pani życzenia skierowane pod jej adresem. Proszę, niech pani nawzajem przyjmie ode mnie gratulacje. Zapewniam panią, że ta nowina napełniła mnie najwyższą radością i zadowoleniem. Jest to człowiek ponad wszelkie pochwały, nie potrafię wprost wyrazić, jaki budzi we mnie szacunek.
Emma była zachwycona i chętnie słuchałaby dalszego przemówienia w tym samym duchu, jego myśl wszakże powróciła od razu do własnych zainteresowań, do Jane, i następne jego słowa brzmiały:
– Czy pani widziała kiedy taką karnację? Ta gładkość, ta delikatność, choć nie jest właściwie biała. Nie można jej nazwać białą. Ta niezwykła cera, ciemne rzęsy, ciemne włosy – zaiste, nie spotykana karnacja. Zdradza prawdziwą damę. A lekki rumieniec czyni ją jeszcze piękniejszą.
– Zawsze podziwiałam jej cerę – odrzekła Emma nieco chłodno – ale, jeśli mnie pamięć nie myli, był czas, kiedy pan zarzucał Jane, że jest zbyt blada? Wówczas, kiedy pierwszy raz mówiliśmy o niej. Czy pan o tym zapomniał?
– Ach, nie! Jakiż ja byłem bezczelny!... Że się poważyłem... Śmiał się jednak tak szczerze na samo wspomnienie, że Emma nie oparła się chęci powiedzenia mu:
– Podejrzewam, że pomimo wszystkich tarapatów, w jakie pan był wówczas wplątany, bawiło pana ogromnie, że pan nas tak wyprowadza w pole. Jestem pewna, że się nie mylę. I że to było dla pana wielką pociechą.
– Ach, nie, nie! Jak może mnie pani posądzać o coś podobnego! Byłem najnieszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
– Nie tak nieszczęśliwym, by nie oceniać śmieszności pewnych sytuacji.
Ręczę, że niemałą przyjemność sprawiała panu myśl, że tak nas pan zwodzi. Może dlatego jestem bardziej niż kiedykolwiek skora do podejrzeń, bo, prawdę powiedziawszy, myślę, że i mnie by bawiła taka sytuacja. Jesteśmy, jak sądzę, trochę do siebie podobni. Frank skłonił się w milczeniu.
– Jeżeli nie z usposobienia – dodała po chwili, patrząc na niego przyjaźnie – to czeka nas niewątpliwie dość podobna przyszłość, oboje bowiem wiążemy nasze losy z osobami przewyższającymi nas szlachetnością charakteru.
– Prawda – potwierdził z gorącym przekonaniem. – Ale nie, jeśli chodzi o panią. Nikt nie jest zdolny pani przewyższyć, ale co do mnie, święte słowa! Jane to istny anioł. Niech pani na nią spojrzy. Czy nie anioł wcielony? Proszę popatrzeć na to pochylenie szyi. Proszę popatrzeć na jej oczy, kiedy je podnosi na mego ojca. Dowie się pani z przyjemnością – tu pochylił głowę i szeptał z wielką powagą – że wuj zamierza podarować jej wszystkie rodzinne klejnoty. Ma tylko kazać je na nowo oprawić. Postanowiłem, że część ich przeznaczona zostanie na diadem. Czy nie pięknie będzie wyglądał w jej ciemnych włosach?
– Bardzo pięknie, doprawdy – powiedziała Emma tak mile, że Frank głośno wyraził jej swoją wdzięczność.
– Jakże się cieszę, że panią znów widzę! I to tak ślicznie wyglądającą! Za nic w świecie nie byłbym się wyrzekł tego spotkania. Gdyby pani tu nie przyjechała, wybrałbym się z pewnością do Hartfield.
Reszta towarzystwa rozmawiała o dziecku, pani Weston opowiadała, jakiego im maleństwo napełniło niepokoju wczoraj wieczorem, gdyż zdawało się trochę niezdrowe. Przyznaje, że to było niemądre, ale się zaniepokoiła, już – już miała posłać po pana Perry'ego. Może powinna się wstydzić, ale pan Weston zaniepokoił się prawie tak samo jak ona. W dziesięć minut potem wszakże dziecko było zdrowe jak rybka. Oto cała historia, która szczególnie zainteresowała pana Woodhouse'a; bardzo ją pochwalił, że chciała posłać po pana Perry'ego, żałował tylko, że się rozmyśliła. „Powinna pani zawsze posłać po Perry'ego, jeżeli dziecko jest choćby tylko odrobinę niedysponowane, choćby nawet chwilowo. Nie sposób być dość ostrożną ani zbyt często posyłać po pana Perry'ego. Może to jednak szkoda, że nie przyszedł wczoraj wieczorem, bo choć dziecko zdaje się być całkiem zdrowe... i wygląda znakomicie, zważywszy... a jednak prawdopodobnie byłoby lepiej, gdyby pan Perry je zbadał.”
Frank Churchill usłyszał to nazwisko.
– Perry – szepnął Emmie starając się przy tym uchwycić wzrok panny Fairfax. – Mój przyjaciel, pan Perry! Co państwo mówią o panu Perry'm? Czy był tu dziś rano? I jakiego środka lokomocji używa obecnie? Czy nabył już powóz?
Emma zrozumiała w lot, co Frank ma na myśli, toteż zawtórowała mu uśmiechem; z zachowania Jane widać było wyraźnie, że słyszy doskonale, lecz udaje głuchą.
– Jakiż ja miałem niezwykły sen! – wykrzyknął. – Nie mogę wspomnieć tego bez śmiechu. Ona nas słyszy, słyszy nas, panno Emmo, widzę to po jej obliczu, po jej śmiechu, po daremnej próbie marszczenia czoła. Niech pani na nią spojrzy. Czy nie widzi pani, że w tej chwili przesuwa się przed jej oczami ustęp listu, w którym mi donosiła o tym zdarzeniu? Rozumie teraz jasno popełniony wówczas błąd, na niczym nie może skupić uwagi, chociaż udaje, że słucha, co tamci mówią.
Istotnie Jane nie mogła przez chwilę powstrzymać szczerego uśmiechu i uśmiech ten pozostał jeszcze na jej wargach, gdy zwróciwszy się do Franka powiedziała cichym, lecz stanowczym głosem:
– Dziwi mnie, jak możesz wskrzeszać podobne wspomnienia. Narzucają się niekiedy, to prawda, ale jak możesz z nich żartować!
Frank miał bardzo dużo do powiedzenia na swoją obronę i czynił to w sposób nader zabawny, lecz w tej dyskusji Emma była całym sercem po stronie Jane; toteż opuszczając Randalls i siłą rzeczy przeprowadzając porównanie pomiędzy obu panami, poczuła, że choć spotkanie z Frankiem Churchillem zrobiło jej przyjemność, choć istotnie miała dla niego wiele sympatii, nigdy może lepiej nie oceniła, jak dalece pan Knightley góruje nad nim zaletami umysłu i charakteru. Rozważanie niezwykłej wartości narzeczonego, którą ujrzała jeszcze wyraźniej przez porównanie, napełniło ją niewymownym szczęściem. Było to godne ukoronowanie tak radosnego dnia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
JoannaS
5 tys. funtów rocznie
Dołączył: 07 Sie 2008
Posty: 349
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/4 Skąd: Z Falenicy
|
Wysłany: Sob 14:02, 19 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 55
Jeżeli Emmę ogarniał jeszcze raz po raz niepokój o Harriet, jeżeli nawiedzały ją chwilami wątpliwości, czy wyleczyła się naprawdę z afektu do pana Knightleya, czy naprawdę ze szczerej skłonności mogła przyjąć rękę mężczyzny, to niedługo była narażona na podobną niepewność. W kilka dni potem zjechało całe towarzystwo z Londynu i skoro tylko nadarzyła się sposobność, by spędzić godzinę w cztery oczy z Harriet, Emma przekonała się, choć to zdawało się tak nieprawdopodobne, że Robert Martin całkowicie zastąpił pana Knightleya w sercu dziewczęcia i że w nim jednym widzi swoje przyszłe szczęście.
Harriet była może trochę stropiona i miała zrazu nieco niewyraźną minę, ale kiedy już wyznała, że zgrzeszyła zarozumiałością i głupotą, że oszukiwała sama siebie, wraz z tymi słowami pierzchły, rzekłbyś, zmieszanie i smutek, puściła, zda się, w niepamięć całą przeszłość, radowała się w pełni myślą o teraźniejszości i przyszłości, jeżeli bowiem lękała się, czy zyska aprobatę przyjaciółki, Emma rozproszyła wszystkie podobne obawy, witając ją najszczerszymi gratulacjami. Harriet z lubością opowiedziała najdrobniejsze szczegóły wieczoru u „Astleya” oraz obiadu nazajutrz, rozwodziła się nad nimi z najwyższym zachwytem. Czego to wszystko jednak dowodzi? Nie ulega wątpliwości, co Emma teraz przyznaje, że Harriet zawsze czuła sympatię do Roberta Martina, to zaś, że on nie przestał jej kochać, wzruszyło dziewczynę tak głęboko, że nie zdołała się oprzeć uczuciu... Emma nie mogła tego zresztą zrozumieć.
Mimo to zaręczyny Harriet pozostały faktem radosnym, każdy dzień zdawał się to potwierdzać. Pochodzenie Harriet zostało ujawnione. Jak się okazało, była córką kupca, dość majętnego, by zapewnić jej przez całe życie dostatnie utrzymanie, a dość dbałego o pozory, by pragnąć rzecz całą zachować w tajemnicy. Tak wyglądała w istocie owa błękitna krew, za którą Emma gotowa była niegdyś ręczyć! Krew ta była może tak samo nieskażona jak krew niejednego dżentelmena, jakież jednak koneksje zamierzała Emma narzucić panu Knightleyowi, Churchillom, a nawet panu Eltonowi! Plama nieprawego urodzenia, z chwilą gdy nie wybielało jej szlachectwo albo fortuna, byłaby istotnie plamą.
Ojciec Harriet nie zgłaszał żadnych sprzeciwów, okazał konkurentowi córki życzliwość i hojność; wszystko odbyło się, jak przystoi; Emma zaś, gdy poznała Roberta Martina, którego przyjmowano teraz w Hartfield, musiała przyznać, że wydaje się człowiekiem rozumnym i wartościowym, co rokuje najlepsze nadzieje dla jej młodej przyjaciółki. Nie wątpiła nigdy, że Harriet znajdzie szczęście przy boku zacnego mężczyzny, ten wszakże, zważywszy jeszcze ognisko rodzinne, które mógł jej ofiarować, dawał ponadto widoki solidnej, bezpiecznej i coraz lepszej przyszłości. Harriet znajdzie się w gronie osób, które ją kochają i są od niej rozsądniejsze, życie jej płynąć będzie z dala od zbyt wielkiego gwaru, co daje gwarancję spokoju – wypełnione pracą, co daje gwarancję pogody ducha. Nie będzie nigdy wodzona na pokuszenie ani choćby w najmniejszym stopniu na nie narażona. Będzie otoczona szacunkiem i szczęśliwa; Emma uważała ją za najszczęśliwszą kobietę na świecie – z wyjątkiem oczywiście siebie – że zdołała wzbudzić tak silne i wierne uczucie w podobnym mężczyźnie.
Harriet zresztą, z każdym dniem bardziej związana z rodziną Martinów, bywała w Hartfield coraz rzadszym gościem, co nie powinno budzić żalu. Zażyłość łącząca ją z Emmą musi ustać, przyjaźń ich przerodzi się w spokojniejszą życzliwość, szczęśliwie więc, że to, co powinno i musi nastąpić, już się zaczęło w sposób stopniowy i naturalny.
W końcu września Emma towarzyszyła Harriet do kościoła i była świadkiem, jak ręka jej spoczęła w dłoni Roberta Martina z satysfakcją, której nie zdołały zamącić żadne wspomnienia, nawet te, związane z osobą stojącego przed nowożeńcami pana Eltona. Możliwe, że w tej chwili widziała w panu Eltonie tylko kapłana, który wkrótce i jej udzieli błogosławieństwa przed ołtarzem. Robert Martin i Harriet Smith, choć z trzech młodych par zaręczyli się najpóźniej, pierwsi ze wszystkich stanęli na ślubnym kobiercu.
Jane Fairfax opuściła już Highbury i odnalazła znowu ukochane ognisko rodzinne u Campbellów. Panowie Churchill byli również w Londynie; czekano tylko, aż nadejdzie listopad, a z nim koniec największej żałoby.
Miesiąc pośredni – październik – był tym, który Emma i pan Knightley odważyli się sobie wyznaczyć. Postanowili, że ślub ich odbędzie się, póki Izabella i Jan są jeszcze w Hartfield, co da im możność spędzenia, jak było w projekcie, dwóch tygodni nad morzem. Izabella i Jan, jak również wszyscy znajomi i przyjaciele, zgodnie pochwalali tę myśl. Ale pan Woodhouse? Jak skłonić pana Woodhouse'a, by wyraził zgodę, on, który nie wspominał o ich małżeństwie inaczej niż w odległej przyszłości.
Kiedy po raz pierwszy poruszono wobec niego ten temat, był nim tak zalterowany i przybity, że sprawa zdawała się niemal beznadziejna. Następne z kolei napomknienie było już mniej bolesne. Zaczął myśleć, że tak być musi, że nie będzie mógł temu zapobiec – znaczny krok naprzód na drodze ku rezygnacji. A jednak nie zdawał się szczęśliwy. Przeciwnie, był tak przygnębiony, że Emmę opuściła odwaga. Nie mogła patrzeć na jego smutek. (Wyobrażał sobie biedak, że córka go opuszcza). A choć w głębi ducha zgadzała się poniekąd z zapewnieniami obu panów Knightleyów, że z chwilą, gdy się to już stanie, rozpacz jego szybko minie, to jednak wahała się jeszcze, nie mogła powziąć ostatecznej decyzji.
W tym stanie niepewności przyszło im z pomocą nie jakieś nagłe natchnienie, spływające na pana Woodhouse'a, ani żadna cudowna zmiana nie zaszła w jego systemie nerwowym, ale wręcz nieoczekiwane zdarzenie. Pewnej nocy wykradziono wszystkie indyki z kurników pani Weston; było to oczywiście dzieło przemyślnej ręki ludzkiej. Inne kurniki w sąsiedztwie również poniosły straty. W pojęciu pana Woodhouse'a ta drobna kradzież urosła do rozmiarów rabunku. Był bardzo zaniepokojony i, gdyby nie obecność i opieka zięcia, nie przestałby drżeć ze strachu co noc, do końca życia. Ufał bezwzględnie sile i przytomności umysłu obu panów Knightleyów. Póki jeden z nich opiekuje się nim i jego bliskimi, Hartfield jest bezpieczne. Ale pan Jan Knightley musi wracać do Londynu w pierwszych dniach listopada...
Groza ta podziałała na staruszka w ten sposób, że ze znacznie większą ochotą i radością, niż się jego córka spodziewała, wyraził zgodę na oznaczenie daty jej ślubu, i w miesiąc po uroczystości weselnej państwa Martinów, poproszono pana Eltona, by połączył dłonie pana Knightleya i panny Woodhouse.
Ślub był podobny do innych takich ślubów, kiedy to obie strony nie mają zamiłowania do strojów i parady; toteż pani Elton, sądząc ze szczegółów opowiedzianych jej przez męża, doszła do wniosku, że wszystko było bardzo liche i nieporównanie pośledniejsze od ceremonii ich zaślubin. „Tak mało białego atłasu, tak mało koronkowych welonów, pożal się Boże! Selina oczy otworzy, kiedy się o tym dowie”! Ale pomimo tych braków, życzenia, nadzieje, przepowiednie szczupłej garstki prawdziwych przyjaciół, którzy byli świadkami obrzędu ślubnego, znalazły urzeczywistnienie w doskonałym szczęściu tej małżeńskiej pary.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|